Uwaga wprowadzająca.

Ten kilkunastostronicowy artykuł napisałam, chcąc zaledwie zasygnalizować dokonujący się na moich/naszych oczach złowrogi proces. Otóż jesteśmy świadkami tego, w jaki sposób cywilizacja Zachodnia „pożera” kulturę Orient, która była dla nas, jak ożywcze źródło; świadkami nieświadomymi tego, jak wytresowane przez nas „azjatyckie tygrysy” – w rewanżu – przyczynią się do przyspieszenia upadku  Europy.

*
*  *

Refleksje dotyczące kryzysu cywilizacji zachodniej na trwałe wpisane zostały w głowiny nurt myśli humanistycznej i historiozoficznej; uściślając, wypadłoby powiedzieć: reflektującej krytycznie myśli humanistycznej, a nie wiedzy instrumentalnej skupionej na pragmatycznych zastosowaniach. Wielu autorów [od I.Swedenborga i O.Spenglera przez E.Husserla, Ortegę y Gasseta po S.Lema i J.Riffkina[1]], podejmuje kwestie schyłkowości cywilizacji atlantyckiej wskazując na różne, acz nasilające się tegoż procesu symptomy. Chociaż przyjęty zakres  czasowy analiz zwykle sięga wstecz aż do okresu rewolucji przemysłowej, to zwłaszcza wiek XX charakteryzuje się szczególnym natężaniem negatywnych zjawisk, dających podstawy do formułowania mało pochlebnych sumarycznych ocen. Oczywiście, można mieć różny stosunek do tego rodzaju analiz angażujących „władze sądzenia”. Nie dziwi więc, że mało optymistyczne wyniki przemyśleń zwykle podawane się w wątpliwość, kwestionuje się słabość dowodów czy też arbitralność przyjętych kryteriów ocen. Najpoważniejszy zarzut – NB wymierzony również w O. Spenglera – zmierza do podważenia naukowego charakteru tego rodzaju opracowań, przy czym naukowość oznacza: po pierwsze, wymóg korzystania z danych empirycznych, pochodzących np. z historii gospodarczej; po wtóre, definiowania przedmiotu badań  zgodnie ze standardami metodologicznej poprawności przyrodoznawstwa. Z przedstawicielami progresywizmu poznawczego i empirycznego trudno dyskutować, skoro w zanadrzu dysponują rozstrzygającym argumentem w postaci „ujemnego wzrostu”. Ale nie wnikając w metodologiczne kwestie, wypada poczynić banalną uwagę: niemal wszystko co odnosi się do ewaluacji, czy cywilizacyjnych przekształceń, zależy od przyjętych założeń wyjściowych i wynikającej stąd perspektywy poznawczej. Jeśli bowiem się uwzględni „kontynentalne” rozróżnienie na cywilizację i kulturę, to już sama owa dystynkcja problematyzuje zależności występujące między obu kategoriami.

Odnośnie do kultury i  cywilizacji, to ułatwiam sobie zadanie cytując W. Tatarkiewicza, chociaż  mógłbym również powołać się na F. Konecznego[2]. Sięgam zatem po opracowanie tego pierwszego [Parerga, Warszawa, 1978], który następująco ustala różnice między cywilizacją a kulturą:

 „Niech cywilizacja oznacza to wszystko, co ludzkość stworzyła, dodała do natury dla ułatwienia ulepszenia życia, i co wielu ludziom jest wspólne, a kultura — te przeżycia i czynności poszczególnych ludzi, którzy wydali cywilizację i z cywilizacji korzystają. Cywilizacja czyni, że świat dzisiejszy jest różny od pierwotnego, a kultura, że ludzie dzisiejsi są od pierwotnych różni”.

Na stronach przytaczanej tu książki znaleźć można kolejne charakterystyki przypisywane jednej bądź drugiej sferze aktywizmu ludzkiego. Nie są to rozróżnienia łatwe do przeprowadzenia [o czym świadczy chociażby termin, będący w powszechnym użyciu, jak: kultura techniczna], ale możliwe, i co więcej, a dla prowadzonych tu wywodów nawet konieczne. W celu uniknięcia niebezpieczeństwa wchodzenia w wątki poboczne, ograniczę się do wydobycia tego, co w owych  porównaniach najważniejsze. Raz jeszcze zestawiając obok siebie oba pojęcia:

Cywilizacja – to wytwory produkcji materialnej, to rzeczy użyteczne, łącznie z osiągnięciami myśli naukowo-technicznej, dzięki której można było je wyprodukować. Jest więc formacją obiektywną i obiektywizującą, bo odwołująca się do praw przyrody. Największy udział w budowaniu cywilizacji mają badacze, wynalazcy, inżynierowie, przedsiębiorcy i działacze społeczni. Organizowane i urządzane przez  nich systemy [od laboratorium po fabrykę, od szkoły po związek zawodowy] służą realizacji wymiernych celów, których osiąganie potwierdza trwający już kilka stuleci postęp. Podstawową kategorią regulacyjną tak rozumianego postępu jest utilitas, gwarantująca nie tylko lepsze zaspokojenie potrzeb, ale zapewniająca wznoszenie trwałych siedlisk, broniących człowieka od niwelującego działania praw natury [czy szerzej – prawa entropii]. Niestety, wszystko to osiągane jest za cenę rosnącej atomizacji społeczności zamieszkującej owe strzeżone i bezpieczne enklawy.

Ergo, cywilizacjaorientuje się na zaspokajanie potrzeb, których rozwój sama napędza.

Kultura – dla odmiany, wyrasta ze skupienia na wewnętrznym świecie człowieka; Jako wytwór ludzkiego ducha zmienia postać ludzkiego bytowania, wynosząc egzystencję ponad Naturę; służy przede wszystkim opanowywaniu „natury” własnej i sublimacji potrzeb, a więc przezwyciężaniu dominacji i determinacji organicznego podłoża. Ponieważ prowadzi do wysubtelniania tego, co organicznie zhomogenizowane, kultura – w odróżnieniu od cywilizacji – rozwija się dzięki unikatowym stanom emocjonalnym, przeżyciom, niepokornym myślom, wyrafinowanym upodobaniom i irracjonalnym wyborom, a zawsze jest jakimś naddatkiem ponad necessitas, a więc tym, co do przeżycia konieczne. Wbudowana, np. przez G. Simmela, w koncepcję autotranscendencji życia wnosi jednocześnie wymiar wspólnotowy. A ponieważ  już od starożytności rozumiana była jako cultura animi, więc i dziś uznawana jest za synonim wartości, czyli tego, co wspólnota uznała za godne zaistnienia, co powinno być.

Ergo, kultura  orientuje nas na pragnienia. Dla odmiany, jej trwałą podstawę tworzy – jak to ujął paradoksalnie G. Steiner – myślenie myśli [wartych] myślenia [G.Steiner, Dziesięć możliwych przyczyn smutku myśli, Gdańsk, 2007]

 

Umowność powyższych rozróżnień jako punkt do dyskusji

Niezależnie od tego, jak owe zależności będziemy określać [eksponując opozycyjność bądź związki symbiotyczne], rozróżnienie to pozwala najpierw dostrzec nasilający się proces, a następnie na podstawie obserwacji  sformułować tezę, iż cywilizacja /techniczna/ pochłania kulturę, przy czym użyty tu czas teraźniejszy jest wyrazem szczątkowego optymizmu. W wersji niemniej radykalnej skonstatować wypada, iż leżący u podstaw przekształceń cywilizacyjnych postęp techniczny [w XXI wieku nazywany innowacyjnością] dokonuje się  za cenę regresu kultury.

Powyższa teza aprobowana jest bez zastrzeżeń przez „innowacyjnych progresistów”, bo w ich przekonaniu definitywnie traci rację bytu rozróżnienie na kulturę i cywilizację, na co anglosascy utylitaryści wpadli już wieki temu. Ale wśród „reflektujących inaczej” wywołuje reakcję nie tylko w postaci osławionego dysonansu poznawczego, ale uzasadniony niepokój. Liczne wyrazy tych obaw znaleźć można we współczesnej humanistyce, oczywiście tej, która sytuuje się w nurcie post/fenomenologicznym, a nie krytyczno-dekonstruującym, gdzie znalazła zrozumienie Weberowska wykładnia dziejów. Jak twierdził M. Weber, to nadbudowa kształtuje materialne podstawy cywilizacji. Więc to ethos określa praxis. Jednakże owa wykładania historiozoficzna ledwie zdołała ujawnić swoją przejściową przydatność eksplanacyjną. Okazuje się, że można ją stosować jedynie do wyjaśniania makro procesów zachodzących w historii Zachodu najdalej gdzieś do połowy XX.

Wyraźnie przyspieszenie przemian cywilizacyjnych, jako następstwo trzeciej rewolucji przemysłowej, ujawnia już kształtowanie się innego rodzaju oddziaływania, czy raczej zależności między ethosem a praxis. Nasilające się od zakończenia pierwszej wojny światowej przejawy kryzysu kulturowego Zachodu [jako następstwo niespotykanej wcześniej erupcji barbarzyństwa] odnoszą się już nie tylko do składowych tworzących quincunx F.Konecznego, ale przejawiają się w postaci kryzysu demograficznego, obniżenia konkurencyjności gospodarki europejskiej. Zamożność materialna i awans cywilizacyjny sumują się pogłębiającą stagnacją, zamiast kulminować w charakterystycznej dla naszego kręgu kulturowego ekspansji. W sytuacji kiedy cywilizacja wchłonęła kulturę, zwodniczym okazał się dynamizm pochodzący z konsumpcjonizmu.

Rzec można, nic nowego, diagnoza mało odkrywcza. Objawy  „wypalania” kulturowego Zachodu dostrzegano przecież od dawna. Zgoda, ale tylko połowiczna. Wcześniejszym pesymistycznym konstatacjom towarzyszyła jednak niezmiennie nadzieja, że – w ostateczności –  ratunek nadejdzie z Dalekiego Wschodu. Że tak wcale być nie musi, staje się główną tezą tego artykułu, którą mogę sformułować dopiero w tym miejscu.

 

 Światło ze Wschodu ożywczą nadzieją

Narzucającą się w tego rodzaju analizach, cywilizacyjną perspektywę, trudno zamknąć w jakichś granicach przestrzennych. Określenie Daleki Wchód służy podkreśleniu nie tylko odległości wyrażonej w kilometrach, co dystansu duchowego, który dotąd wypadało mierzyć w „latach świetlnych”. Duchowość Wschodu stanowiła od dawna, a od czasu podbojów kolonialnych, nieprzerwanie, stałą płaszczyznę odniesienia dla tożsamości europejczyka. W wyniku stałego konfrontowania racjonalizmu zachodniego z mentalnością Wschodu udało się stworzyć coś w rodzaju katalogu odrębności, który spróbuję tu odtworzyć.

Ukształtowaną w naszym kręgu kulturowym racjonalną postawę, można by – hasłowo rzecz ująwszy – przedstawić  następująco: realne to, co widzialne, namacalne; obiektywizm poznania naukowego; rzeczywistość postrzegana i kształtowana w perspektywie jednoznacznie zdefiniowanych pojęć; techniczno-systemowe ujmowanie problemów i ich mechano-morficznie modelowane odpowiedniki; cel życia – maksymalizacja przyjemności czerpana z zaspokajania stale rosnących potrzeb. W efekcie rozum stał się przewodnikiem wiary [preamula fidei – jak to kiedyś określił J.M.Bocheński].

W tych kilku pojemnych określeniach daje się można próbować zawrzeć to, co stało się siłą napędową kultury, a co następnie złożyło się na podwaliny kultury i cywilizacji Zachodu.

Tyleż daleki, co egzotyczny Wschód orientował się na inne cele i wartości, stąd niemal naturalną wydawała się opozycyjność jego duchowości. Kolejno i dla odmiany, wskazać należałoby następujące jej cechy: obrazowanie; niezmierzona naturalność; organiczne ujmowanie problemów; ważne to, co da się wyprowadzić z przeżytego doświadczenia, a nie wywieść z racjonalnych przesłanek; nie myślenie dyskursywne, ale doświadczenie wewnętrzne buduje człowieka, dlatego też prawdy religijne są doświadczane a nie dociekane; stan deprywacji potrzeb nie wyklucza bycia szczęśliwym, spełnionym człowiekiem. Silenie się na zobiektywizowany osąd nie zapewnia trafności ujęcia, ani adekwatności opisu. Większość przytoczonych określeń nacechowana jest religijnymi znaczeniami. Chcąc więc uniknąć rażących uproszczeń niemal każde wyróżnione zjawisko powinno się odnosić do konfucjanizmu, taoizmu, buddyzmu, szintoizmu,  zen czy islamu wreszcie.

Wprawdzie już dziewiętnastowieczni intelektualiści [bo nie tylko A.Schpenchauer] i niezliczone rzesze artystów wprowadzali do naszej kultury motywy wschodnie, ale, po pierwsze, pochodziły one głównie z Bliskiego Wschodu i cywilizacji turańskiej; po wtóre, była to dość powierzchowna fascynacja egzotyką bliskowschodnią. Chyba dopiero H. Hessemu udało się ujawnić głębsze powinowactwo duchowe; jego „wilk stepowy” to bliźniaczy brat tytułowego  Siddharthy. Niemal przez całe minione stulecia wielu prominentnych  reprezentantów myśli Zachodniej  [Th.de Chardin, F.Carpa, A.W.Watts i inni]  żywiło nadzieje na ożywcze, a z czasem zbawienne, oddziaływanie duchowości Orientu. Bardzo zaangażowanych zwolennikiem otwarcia się Zachodu na wpływy duchowości wschodniej był Tomasz Merton [którego pięćdziesiątą rocznicę tragicznej śmierci obchodzić będziemy w grudniu tego roku]. Bez wątpienia ten poeta, geniusz myśli religijnej wniósł swym dziełem i życiem ogromny wkład w zbliżenie obu nieprzystających do siebie duchowych światów, ale z perspektywy upływającego od jego śmierci półwiecza widać wyraźnie, że Merton spotykał i zagłębiał się w inny Orient. Zaktualizowany, poddany reinterpretacji obraz Wschodu nie jest już tak optymistyczny. Czerpanie nadziei z tego, jakoby – jak to aforystycznie ujął S.J.Lec – luxus ex occidente sed ex oriente lux ,  okazuje się złudne.

 

Ozdrowieńcze oddziaływanie

T.Merton zarysowała trzy główne obszary, z których duchowość Wschodu mogłaby wywrzeć zbawienny wpływ na samozniewalającą [się] myśl Zachodu. Określić należałoby je jako fundamentalne, bowiem przez tysiąclecia określały odrębność duchową obu światów. Prezentowane niżej ich zwięzłe tudzież selektywne ujęcie daje jednak wyobrażenie o ich rudymentarnym  znaczeniu dla kształtowania conditio humana.

Po pierwsze, człowiek bogaty wewnętrznie, a nie tylko posiadacz rzeczy użytecznych. Sięgając po wyrażoną w znanej sentencji alternatywę [Non habere sed esse], zauważyć wypada, że to Wschód opowiadał się za tym, by bardziej być, doceniając znaczenie doświadczenia wewnętrznego, wchodzenia w głąb, poza granice świadomości wytoczone przez kartezjańskie ego cogitans. W tym zgłębianiu bogactwa doświadczeń wewnętrznych duchowość wschodnia odnalazła siłę integrującą osobowość. Pomimo prymatu odśrodkowych doświadczeń można osiągnąć  stan jedności, podmiotowej koherencji we wszystkich trzech wymiarach ludzkiego suppositum  [noetycznym, psychicznym, somatycznym].

Po drugie, człowiek przed rzeczą; wspólnota przed infrastrukturą techniczną; świat ludzi, prawdziwie ludzki świat jako sfera międzyludzkich obcowań; angażowanie się w życie wspólnoty broniące przed złudą samowystarczalności; poczucie odpowiedzialności za kultywowanie dokonań protoplastów; wielopoziomowa  więź firmy z gospodarstwem domowym i rodziną, jak w koreańskich czebolach.

Po trzecie,  trudu egzystencji nie powinno się zakłamywać iluzją szczęścia mającego zapanować na ziemi. Byt ludzki, jako egzystencję,  uchwycić i opisać można jedynie poprzez konkret, faktyczność i autentyzm doświadczeń. Z perspektywy Wschodu dostrzec można było, jak miraże „zaspokajania stale rosnących potrzeb” wyprowadziły człowieka Zachodu na trajektorię postępu, choć niekoniecznie rozwoju.

Sformułowanie użyte w poprzednim zdaniu ujmuję w cudzysłów, by wydobyć jego swojskie brzmienie. Skąd je znamy? Przyszło do nas wraz z sięgającym Wschodu imperium sowieckim i jego ideologią. Jednak ZSSR graniczący z Mandżurią i Wyspami Japońskimi nie spełniał funkcji łącznika z Orientem. Biegnąca przez imperium nowa droga na wschód, nie miała nic wspólnego z jedwabnym szlakiem, a wprost przeciwnie, była żelazną drogą prowadząca w kierunku Archipelagu GUŁag[3]. „Imperium zła” – jak je określił R. Reagan – może być obiektywnym dowodem na to, w jakie diaboliczne być mogą skutki  zasymilowania myśli europejskiej przez Wschód.

W wychodzeniu z ery totalitaryzmów, w odtwarzaniu „drogowskazów” zrujnowanych czy poprzestawianych w burzliwych dziejach XX wiecznej Europy miały nam być pomocne zarówno religijność, mistycyzm, jak i wschodnie szkoły życia duchowego. Koniec lat sześćdziesiątych to okres wyraźnego – niemal masowego – wychylenia się kultury zachodniej [ściślej zrewoltowanych subkultur studenckich] ku Wschodowi. Podejmowanemu już w sposób bardziej systematyczny „otwarciu” na Wschód sprzyjało posoborowe [post  Vaticanum II] otwarcie się Kościoła na dialog między religiami i dostrzeżenie punktów granicznych chrześcijańskiej oikumene jako punktów stycznych, a nie wyłącznie demarkacyjnych.

 

Wschód zmienia swoje oblicze

Obserwując to, co dzieje się na Wschodzie zauważamy, jak gaśnie blask Japonii. Ph. Kapleau, mistrz Zazen, jeszcze pod koniec lat siedemdziesiątych był przekonany, że Japonia, podówczas druga potęga świata, wkrótce pokona pod względem rozwoju gospodarczego USA. Minęło czterdzieści lat, a kraj kwitnącej wiśni w historiozoficznej analizie potwierdza słuszność następującej tezy: dopóki Japonia czerpała z Chin impulsy rozwoju duchowego [tao, zen, szintoizm] dopóty rozkwitała, skoro tylko zaczęła przyswajać i naśladować Zachodni wzorzec postępu cywilizacyjnego – zaczął się regres. Tiziano Tarzani[4] jest tym autorem, który jako jeden z pierwszych opisał zmierzch kraju wschodzącego słońca, bezbłędnie wskazując na jego przyczynę. A jest nią zasklepienie/zaślepienie technologiczne.

Japonia upada, ale obok wyrasta super imperium gospodarcze [Chiny], a ponadto drugi gigant, Indie, szykuje się do skoku cywilizacyjnego. Co więcej, stadko „azjatyckich tygrysów” raczej się powiększa, a z połączenia obu Korei wyrosnąć może kiedyś kolejna potęga gospodarcza. Jeśli chodzi o zlaicyzowane [rzecz można, zbarbaryzowane Maoistowską rewolucją kulturalną] Chiny, to wejście na drogę forsownej industrializacji napędzanej zachodnim i amerykańskim know-how, mieści się w schematach wyjaśniania procesów globalizacji. W tym kontekście, nawet podbój Tybetu można uzasadnić wykorzystując argumenty biznesowe, bo przecież dzięki poniesionym przez Państwo Środka ogromnym inwestycjom w infrastrukturę rozwinie się masowa turystyka górska i będzie możliwe wytyczenie nowych szlaków ityneraryjnych, które  prowadzą,  niemniej masowego turystę, po ocalałych klasztorach buddyjskich.

Dotąd jednak z tych schematów wyłamywały się Indie, rozwijające się jakby obok nowego azjatyckiego centrum gospodarki światowej. O ile niegdyś M. Gandhi krytycznie odnosił się do osiągnięć technicznych Zachodu, które – raczej prędzej niż później – prowadzą do wyeliminowania rąk ludzkich z procesów produkcji, to od początku  XXI w. Indie już bez obaw i ograniczeń sięgają po zdobycze trzeciej rewolucji przemysłowej. Ojczyzna hinduizmu i buddyzmu, dotąd postrzegana jako ostoja duchowości Wschodu, stała się jednym z najbardziej chłonnych rynków dla produktów high-tech.

Globalne trendy, wspólne technologie, uniwersalna myśl techniczna, międzynarodowe korporacje, światowe rynki kapitałowe, sieci telekomunikacyjne i wreszcie Internet powodują przyspieszoną okcyndentalizację Orientu. Wzmiankowane wcześniej, nękające nas kulturowe zagrożenia nękające Zachód, które miały zostać przezwyciężone dzięki oddziałującej oczyszczająco duchowości Wschodu, nagle stają się już nie tylko naszymi problemami. Już nie możemy, jak przez stulecia, pytając kim jesteśmy, przeglądać się w lustrzanej tafli zwróconej ku nam od Wschodu. Daremny gest, bo zamiast lustra Orient podsuwa nam plazmowy ekran monitora, bądź tabletu.

 

Pytania o konsekwencje

Poddana technologicznej presji kultura Wschodu już spowodowała zauważalną zmianę w zachowaniu azjatyckich turystów tłumnie zalewających centra kultury europejskiej. Przemierzający sale muzealne turyści ze wschodu właściwie nie oglądają, tylko dokumentują, nie przeżywają spotkania z arcydziełem, ponieważ między obrazem/rzeźbą a okiem pojawia się tablet, jako jedyne okno na świat. Oczywiście są to wybiórcze, ale symptomatyczne, obserwacje. Sygnalizują one i symbolizują zmiany zachodzącą w kulturze Wschodu. Jako współsprawcy tych przemian, powinniśmy się starać skutki opisywanego tu procesu przemyśleć do końca. Bo czyż nie okazało się, że globalizacja odziera naszą matkę Ziemię z teihardowskiej noosfery, stanowiącej dotąd jej duchową otulinę?

Inna, łatwo dostrzegana konsekwencja jawi się samorzutnie. Oto na naszych oczach znikają, dotąd uchodzące za trwałe, wschodnie punkty odniesienia, owo wspomniane lustrzane odbicie, w którym mogliśmy dostrzec własną odrębność. Jest to zupełnie nowa sytuacja dla nas europejczyków, choćby dlatego, że zostajemy pozbawieni dystansu poznawczego wobec rzeczywistości zbudowanej na oświeceniowym projekcie. W efekcie wymyślona przez nas globalizacja dowiodła, że Wschód jest nie mniej pragmatyczny niż Zachód. Jeśli tak, to jaką czerpiemy satysfakcję z wykreowania się na zwycięzców?

Również metafora dwu płuc [wschodniego i zachodniego] traci swą wymowę, skoro oba podłączone zostały do respiratora i technologia pompuje w nie te same wirusy.

 

Indie – tonący kontynent

W świecie zdominowanym przez rozrywkę i konsumpcjonizm nie ma zrozumienia dla doświadczania trudu egzystencji; życie jawi się jako pasmo przyjemności; wszystko: życie, kultura, język…. to gra, sytuująca jej uczestników w sferze pomiędzy second world  a symulakrami (imitującym rzeczywistość), a więc w domenie pozbawionej odpowiedzialności;  wikipedia stała się jedynym źródłem poznania; informacje czerpane „z drugiej ręki” uznano za porównywalne z bogactwem doznań bezpośrednich; w irrealnym świecie, poza drażnieniem gruczołów smakowych, drugą sferą doznań źródłowych pozostaje już tylko seks. No jeszcze wyrastający z dbałości o zdrowie kult ciała. Takim stał się Zachód i taka „duchowość” wieńczy jego rozwój.

Sygnalizowane wyżej, a nasilające się procesy globalnej homogenizacji powodują zanikanie działających ożywczo różnic między Wschodem a Zachodem. Chiny już penetrują Europę. Wszystko wskazuje na to, że podbój Indii przez miękkie technologie skieruje trajektorię ich rozwoju definitywnie w stronę Zachodu. Świtało, które miało wskazywać kierunek, ułatwiając orientację i samoidentyfikację już nie rozbłyśnie dla nas na Wschodzie.

Na razie, opisywane tu zjawiska, będące skutkiem podboju Wschodu przez zachodni technopol, układają się w wysoce prawdopodobny scenariusz przekształceń. Dlatego cała uwaga skupia się dziś na Indiach.

To nie tylko półwysep. Kontynent Indie od zawsze traktowany był jako matecznik duchowości Wschodu, więc może jeszcze nie wszystko zostało przesądzone? Łudząc się, spytajmy, jaka alternatywa pojawia się przed tym krajem i jego mieszkańcami? Radykalizując i dobierając pojemne znaczeniowo słowa wyrazić ją można tak: albo eksportowana na Wschód „etyka hackerów” (zachodni synonim genialności), albo duchowość buddyjska? Może się jednak okazać, że dorastające właśnie pokolenie młodych Hindusów to nie tylko  konsumenci produktów wytwarzanych masowo przez Bollywood. To z pewnością pierwsza generacja, której mentalność ukształtowana została w kłączach facebookowej sieci; generacja – być może – skutecznie uwolnieni od tego rodzaju duchowego dylematu.

Kazimierz Rogoziński

[1] Prace A.Toynbee’ego zaliczyłbym raczej do przedstawiciela nauk społecznych.
[2] Zastanawiające jest, dlaczego, prace lwowsko-krakowskiego profesora   ciągle oceniane są - z punktu widzenia poprawności politycznej, a nie naukowej – tak bardzo krytycznie.
[3] W opinii Isaiaha Berlina najważniejszą rzeczą, jaka zdarzyła się w XX wieku, może okazać się klęska  Rosji w wojnie z Japonią w 1905 roku [ Koniec ery liberalizmu? Wywiad z Johnem Grayem przeprowadzony przez B. Polanowską-Sygulską, Znak nr. 444]. Dodać wypada, że koniec minionego wieku zapisze się w historii świata gospodarczym przebudzeniem chińskiego smoka.
[4] Tiziano Tarzani, W Azji, przekład J.Weis, Warszawa, 2016