Od kiedy z końcem XVIII wieku zaczęła się rozwijać nauka w sposób – powiedzmy – zinstytucjonalizowany, obok uniwersytetów pojawiły się: akademie nauk, towarzystwa naukowe, instytuty…tudzież inne instytucje wspierające jej rozwój. Z czasem utrwaliła się następująca, znacząca, dys/proporcja: 10% to ci, dzięki którym nauka żyje; 90% ci, którzy żyją z nauki. Tę ostatnią grupę tworzyli popularyzatorzy nauki, autorzy kompilacji („kompilatorzy”) i kompendiów, dydaktycy (starsi wykładowcy), bibliotekarze, redaktorzy wydawnictw naukowych. Można o nich rzec, że pełnili wobec twórczych badaczy role służebne.

Ostatnie ćwierć wieku, to radykalna zmiana składu zawodowego i aktywności członków tej ostatniej grupy. Pojawili się tu nowi redaktorzy – marketerzy od  publikacji naukowych, (to od nich otrzymuję ofertę w rodzaju: jeśli pan zapłaci 700 zł, to może być autorem rozdziału w recenzowanej monografii pt. „XVZ”); specjaliści od rankingów; eksperci od: certyfikacji, cytowań, punktacji, praw autorskich i własności intelektualnej; fundatorzy użytecznych „grantów”; organizatorzy „eventów” naukowych (noc naukowców, festiwal nauki) i kongresów; właściciele serwerów i wyszukiwarek; ostatnio RODO – owcy itp. Itd.

Jest to już tak wpływowa grupa, iż trudno określić ją mianem usługowego wsparcia sektora nauki, bowiem tak obrosła w siłę, iż jest w stanie określić sposób uprawiania nauki, formułę udostępniania  jej wyników tudzież narzucić tryb tworzenia i format publikacji.  Forsowany, na przykład, tak zwany oksfordzki przypis bibliograficzny staje się w publikacji odsyłaczem bez znaczenia, służącym jedynie do wydłużania listy zawierającej cytowane pozycje. Jeśli wyszukiwarki googla nie radzą sobie z książkami, to naukowe lobbies wymuszą, aby wyżej punktować artykuł w czasopiśmie niż monografię naukową. To prawdziwi nie koronowani (nie/noblowani) liderzy nauki.

W lapidarnym ujęciu można by opisywane tu zmiany ująć tak: o ile wcześniej obowiązywało ogólnie sformułowane hasło: albo publikujesz, albo zanikasz, to teraz brzmi ono jeszcze bardziej jednoznacznie: albo płacisz (za publikację), albo nie istniejesz.

Taka nauka, jaka wiedza (w GOW/KBE), tacy też wyrobnicy nauki.

PS

W nawiązaniu do wspomnianej wyżej mniejszości (owych 10%), jej przedstawicielom, ku pokrzepieniu serc, dedykuję cytat z B. Stieglera:

mistrzowskie dzieło rozpoznaje się po tym, że pracuje – dzieje się – poza sobą, że nosi w sobie to, co do niego niepodobne, przy czym jest to coś, co jedynie ono mogło umożliwić”

Kazimierz Rogoziński