Przez całe stulecia, aż do połowy XIX wieku, czyli do czasu pierwszej rewolucji przemysłowej, organy były najbardziej skomplikowanym urządzaniem zbudowanym przez człowieka. Nie zegary, bo mechanika kół zębatych była do opanowania przez zwyczajnych rzemieślników – Uhr/macherów. Natomiast w wydobywaniu harmonicznych dźwięków ze świstu sprężonego powietrza uczestniczyć już musieli artyści. Organmistrz musiał więc współpracować z wieloma innymi specjalistami – rzemieślnikami, artystami, bo już sam prospekt organowy był zazwyczaj samodzielnym dziełem sztuki rzeźbiarskiej i snycerskiej.

Kunszt sztuki organmistrzowskiej wyrażał się w harmonijnym zestrojeniu poszczególnych sekcji piszczałek, w oryginalnych rozwiązaniach konstrukcyjnych, mechanicznych (przekładnie, cięgna, prowadnice), pneumo-technicznych (utrzymanie równomiernego ciśnienia powietrza), w perfekcyjnym materiałoznawstwie (piszczałki wykonywane z różnego tworzywa od czystej cyny po bambus), aż po finalne zapewnienie stroju równomiernie temperowanego.

Organy to oczywiście instrument muzyczny, ale o szczególnym przeznaczeniu. Zanim trafiły do sal koncertowych, organy służył przede wszystkim do muzycznej oprawy nabożeństw, zdobiąc jednocześnie wnętrza zborów, kościołów czy prywatnych kaplic. Można rzec, że budowano je ad maiorem Dei gloriam, a więc natrafiamy tu na motywacje podobne do tych, które sprawiły, że w na zachodzie Europy wybuchła i przez  na ponad dwa stulcie (XII i XIII w.) rozprzestrzeniła się prawdziwa „krucjata katedr” gotyckich (określenie nie moje, tylko francuskich historyków – mediewistów ).

Monstrualność całego przedsięwzięcia, polegająca na wykonaniu organów sprawiała, że pozycja zawodowa organmistrza (fabricator, structor) sytuowała go ponad zwykłymi rzemieślnikami cechowymi, więc budowniczowie organów nie tworzyli własnych, odrębnych cechów. Tu, raz jeszcze, nasuwa się analogia ze średniowiecznymi budowniczymi katedr (zwłaszcza dotyczy to kamieniarzy i układaczy kamienia), którzy też nie tworzyli cechów, tylko „strzechy” wolno-mularski (błąd językowy wskazuje źródło masonerii).

Uwzględniając skalę przedsięwzięcia, do dziś zadziwia skromność dawnych mistrzów. Budowniczowie organów nie umieszczali tablic pozwalających na ich identyfikację. Jeśli w ogóle „podpisywali” swoje dzieło, to nazwisko umieszczali…w środku miechów, wiatrownic lub wewnątrz piszczałek.

Pomyśleć, że tę nader skomplikowaną sztukę budowy organów dogłębnie poznał i samą muzykę organową na niebotyczne wyżyny wyniósł jeden człowiek: JSB

Jego geniusz wyraża się nie tylko w kompozycjach i wirtuozerii gry na organach, ale w równym stopniu tym, że w wieku zaledwie dwudziestu ośmiu lat występuje już w roli eksperta dokonującego odbioru nowych organów dla Neue Kirche w Arnstadt. Do końca swojego pracowitego życia proszony był o liczne inauguracje nowo zbudowanych organów (ostatnią ekspertyzę sporządził na dwa lata przed śmiercią). Jak przekazują źródła, szczególnie zależało mu na efekcie akustycznym, wybrzmiewaniu dźwięku, pogłosie, określanym jako Gravität, co oznaczało: doskonałość, powagę, majestat. Dlatego Ch.Wolf – w monografii nie/do/przecenienia – nazywa Go: muzykiem i uczonym. Ponieważ nie miał żadnego dyplomu, ani certyfikatów mistrzowskich więc dziś nie mógłby być kierownikiem katedry organologii Uniwersytetu Muzycznego w Gdańsku… No, ale, kto wie? Jeśli dr M. Szadejko zapragnąłby być jego asystentem – to wszystko jest możle…

 W tym okresie, kiedy lipski kantor trudził się nad kolejnym rocznikiem kantat, a zapracowany W.G.Leibniz czasem wpadał do Cafė Zimmermann, by posłuchać Tafelmusik, angielscy utylitaryści, zainspirowani myślą Newtona, pracowali już nad tym, by gruntownie odmienić kontynentalną hierarchię wartości. Niebawem Watts swoją maszyną parową wytyczy nowe tory rozwoju Europy i świata. Świst powietrza wydobywający się z zestrojonych głosów piszczałek zagłuszony zostanie przez przeraźliwy gwizd lokomotywy.

 PS.
Przypominała mi się myśl E. Mouniera, godna przytoczenia: „Kiedy ludzi przestali marzyć o katedrach, nie potrafią także budować pięknych mansard”.
Więc ją uzupełniam: Od kiedy, na smyczy designu, ludzie zrezygnowali z bezinteresownego wysiłku, by tworzyć piękno, pogrążają się w komforcie odrętwienia.

Kazimierz Rogoziński