Po wydane wreszcie w Polsce „Refleksje o Ameryce” J. Maritaina, sięgnąłem z zainteresowaniem i nadzieją. Liczyłem na to, że lektura książki wybitnego intelektualisty – przynajmniej częściowo – zmieni mój, powiedzmy, zdystansowany stosunek do Ameryki może nie w amerykano-fila, ale w pozytywnie nastawionego obserwatora. Bo jest to książka, w której autor nie kryje swojej „miłości od pierwszego wejrzenia” do opisywanego kraju.

Fascynacja USA ma swoje zasadnicze źródło w odkryciu, iż oto w tym kraju wyłania się jakaś „trzecia droga” rozwoju cywilizacji atlantyckiej nie będąca ani kapitalizmem, ani sowieckim komunizmem. J.Maritaina, już w latach trzydziestych zaabsorbowany był obmyślaniem podstaw i ustroju prawnego cywilizacji chrześcijańskiej (swoimi przemyśleniami dzielił się na odbywającym się w Poznaniu w 1934 roku  Międzynarodowym Kongresie Filozofii Tomistycznej) . Przybywszy po raz pierwszy do USA w 1933 roku, później i lata drugiej wojny światowej, w Nowym Świecie odnajdywał idee, postawy, instytucje zbieżne z jego wizją cywilizacji globalnej. Był przekonany, że dojrzewa ona właśnie w Ameryce, a nie w macierzystej Europie rozdartej między dwoma totalitaryzmami, czerwonym i brunatnym. Bliski kontakt z American way of life  pozwolił mu sformułować podstawową tezę, iż lud amerykański, pomimo wysokiego poziomu uprzemysłowienia, znalazłszy się pod jarzmem rytuału cywilizacyjnego „nie podda im swej duszy”. Rozpoznawał, jakoby idealizm, marzenia, energia życiowa, hojność narodu szły w odwrotnym kierunku, niż wymagała tego narzucona mu industrialna struktura. Swojemu optymizmowi dawał wyraz stwierdzając: „ duch narodu potrafi pokonać i stopniowo obalić logikę struktury”.

Analizując mechanizm funkcjonowania społeczeństwa amerykańskiego dostrzegał, oczywiście, jego negatywy:  rasizm, naiwny optymizm, wykorzenienie, pogoń za sukcesem…

Ale krytyczne oceny odpierał w przekonaniu, że: „Nauczyliśmy się od Amerykanów, że liczy się tylko człowiek”, a amerykańska serdeczność i poczucie braterstwa z nadwyżką kompensują „zło konieczne”, jakim jest pogoń za zyskiem.

Dla Europy, pogrążonej w konfliktach i wydanej na pastwę ideologii, Ameryka jawiła się jako spełniona utopia i nadzieja ludzkości. Maritain dostrzega i docenia gospodarcze podstawy amerykańskiej prosperity, podkreślając, że materialistyczny technokratyzm zaowocować może pozytywnymi następstwami. Oto USA jawią się jako kraj najwyżej uprzemysłowiny, ale też jako jedyny kraj, w którym materializm i  dehumanizacja nie mogą się pojawić, ponieważ cały wysiłek społeczeństwa skierowany jest ku dobru człowieka „dobru pokornej godności w każdym z nas”. To tylko amerykańskie gospodarstwa domowe stać na to – aby wyposażywszy je lodówki, pralki, zmywarki, odkurzacze, wanny, roboty kuchenne…. W efekcie – wyzwolić ludzką istotę od zniewolenia materią i ograniczeń uciążliwości egzystencji.

Jak odnotowuje Maritain, za prezydentury Roosvelta oraz Wilsona zachodzą równie radykalne zmiany w środowisku pracy. Rosną w siłę związki zawodowe, a postępująca humanizacja ustroju przemysłowego sprawia, że Taylorowsko – Fordowskie metody zarządzania produkcją przemysłową sprawia, że zaczyna się je określać mianem managmentism’u. W dokonujących się przemianach francuski myśliciel dostrzega krystalizowanie się wymiaru wspólnotowego o wyraźnie indywidualistyczch podstawach. Wyłaniającej się nowej formacji ustrojowej nadaje miano „humanizmu ekonomicznego” lub „ustroju personalistycznego”.

Próbuję podążać za myślą Maritaina i zrozumieć jego intencje próbując jednocześnie odpowiedzieć sobie na pytanie, dlaczego tak niewiele z tej optymistycznej wizji dotrwało do naszych czasów?

Z perspektywy końca drugiej dekady XXI wieku, coraz wyraźniej widać, jak błędną była tez o postękującej humanizacji ustroju osadzonego na industrialnych podstawach. To, co z takim uznaniem, by nie powiedzieć podziwem, opisuje Maritain to faza przejściowa, charakteryzująca się masowym skonsumowaniem skutków drugiej rewolucji przemysłowej. Wyłaniająca się era post/industrialna już w niczym nie przypominała kapitalizmu z XIX wieku. Jak pisał ( cytowany P. Drucker) społeczeństwo amerykańskie – z powodu swoich przemysłowych podstaw, sytuuje się poza kapitalizmem i socjalizmem. Ameryka wytyczyła i podąża inną drogą, dzięki czemu antagonizmy klasowe zanikają w błogostanie konsumpcjonizmu. Tym bardziej społeczeństwem ery post/industrialnej, zorientowanym na kreowanie i  zaspokajanie potrzeb, nie będą wstrząsały żadne sprzeczności, ponieważ ideologie, czyli „wielkie narracje” przejdą do lamusa historii.

Była to niewątpliwie obiecująca i nie mniej optymistyczna wizja rozwoju cywilizacji atlantyckiej, tyle że ani Maritain, ani Drucker nie dostrzegali symptomów nadciągającego kryzysu ani tym bardziej napierającego  przełomu. Ten ostatni dokonał się za sprawą dwu kolejnych rewolucji. Pierwszą była rewolta obyczajowa 1968 roku. „Dzieci kwiaty” obwieściły światu radosną nowinę, że natura człowieka jest bezgrzeszna. Jeśli zdasz się na nią, pójdziesz za porywem serca, doznasz rozkoszy. Aby być szczęśliwym na tym świecie, nie trzeba żadnych wyrzeczeń, wystarczy przyzwolenie … Świadomość moralna, samokontrola, (jakieś) sumienie…. są przeciw naturze człowieka.

Po niej nastąpiła trzecia rewolucja przemysłowa, której skutków nie jesteśmy jeszcze w stanie  rozpoznać ani ogarnąć. Ale obie rewolucje zmieniły Amerykę nie do poznania.

Dziś – z wydłużającej się perspektywy czasowej – dostrzec można, że era industrialna przekształcać się będzie w post/industrialną, ta zaś w post/post/industrialną itd. Może rzeczywistość jest turbulentna (jak chce guru współczesnych intelektualistów), ale jedno wszakże się nie zmienia: kierunek. Wyznacza go zanik duchowości i opadanie w normy – standardy – procedury  wyprowadzone z praw materialistycznego przyrodoznawstwa. Wzmiankowany trend daje się przedstawić w za pomocą następujących po/równań:

umysł = inteligencja

mózg = rozum = bio- komputer

ciało = behawioralna membrana

hormony = system regulacji organicznej

Ten scjentystyczny redukcjonizm nie byłby aż tak niepokojący gdyby nie wyszła na jaw inna prawda. Otóż okazało się, że wraz z ideologiami umierają idee (paideja, sprawiedliwość, dobro wspólne… ) i nie bardzo wiadomo ku czemu powinniśmy zmierzać.

Maritain nie przewidział, że w końcu struktury przemysłowe nie tylko podporządkują sobie, ale pochłoną Ducha; ani tego, że naznaczona przez jednowymiarową użyteczność i wchłonięta przez wirtualny świat cywilizacja atlantycka ujawni nieznane dotąd mroczne oblicze. Jej „rozwój” oznaczał będzie zamknięcie na transcendencję, aż w końcu okaże się ziszczeniem utopii satonkratycznej.

Kazimierz Rogoziński