Rewolucja kopernikańska

Peryferyjna Ziemia i znikomość człowieka

Nawet jeśli pominąć astrologię, czy antropozofię, to wielorakie związki człowieka z kosmosem i tak pozostawiły trwały ślad w kulturze. Wystarczy wspomnieć o rewolucji kopernikańskiej, za sprawą której dokonała się ostateczna korekta, będąca degradacją Ziemi i zamieszkującego ją człowieka do należnego im poziomu – korekta, swoimi skutkami wykraczająca daleko poza domenę astronomii.

Ta, powiedzmy – pierwsza – rewolucja kosmiczna wyznaczyła Ziemi podrzędne miejsce na peryferiach naszej galaktyki, a dla zadufanego w sobie człowieka była lekcją pokory uświadamiającej mu, że machina kosmiczna funkcjonuje na innych zasadach, niż to sobie wcześniej imaginował.

Czyżby ?

W biografii Henryka Mikołaja Góreckiego (napisanej nie tylko ze znawstwem, ale i talentem przez M. Wilczek-Krupę, NB również biografkę W. Kilara) czytam, że kiedy kompozytor pracował na „Symfonią kopernikańską”, z prowadzonych rozmów i przemyśleń wynikał zaskakujący wniosek, zresztą podsunięty mu przez erudytę – K. Zanussiego.

(NB, nie ukrywam, że ten nie tyle biograficzny, co muzyczny szczegół zainspirował mnie do snucia tych kosmicznych refleksji.)

Jaki to wniosek? Zrazu wydaje się banalny, że tak na dobrą sprawę – wszystko zależy nie tyle, od punktu widzenia, co horyzontu postrzegania.

A te mogą być źródłem zaskoczeń.

Konfuzja Góreckiego może być przecież udziałem każdego myślącego człowieka. Przyjąwszy bowiem tę najszerszą, a więc mitologiczno-symboliczną perspektywę, okazuje się, że kosmologiczny system kopernikański wcale aż tak radykalnie nie różni się od systemu Ptolemejskiego, ponieważ ten ostatni, będąc de facto systemem geocentrycznym, nie negował kultu solarnego.

Jego teoria była do pogodzenia z tym co, stanowiło sedno kultu religijnego od Eufratu po Nil. Aleksandryjski uczony jedynie podawał naukowy opis  tego, w co wierzono  od prehistorycznych czasów na obszarze tzw. „Żyznego Półksiężyca”. Słońce było najważniejszą gwiazdą, a ziemianie utożsamiali słońce z najwyższym bogiem, władcą wszechświata, nadając mu oczywiście różne imiona. Oto przykłady:

Uru/ Szamasz – najważniejszy bóg Mezopotamii

Mitra i mitraizm – nie tylko bóg – słońce w panteonie starożytnej Persji, ale nawet czczony w antycznym Rzymie.

Egipski Aton.

Także w mitologii Grecji antycznej (kulturowo nam najbliższej) wyróżnioną pozycję zajmował bóg Helios, który – niezmiennie – co rano wytaczał na nieboskłon swój ognisty rydwan, by po znojnym dniu wprowadzić zaprzęg do podwodnej stajni Okeanosa.

Czyli, na dobrą sprawę,  kanonik z Fromborka swoim dziełem ( De revolutionibus…..) wprawdzie „wstrzymał słońce, ruszył  Ziemię”, ale żadnej rewolucji w pojmowaniu kosmosu nie spowodował. Zmieniając położenie Ziemi względem słońca, nie był w stanie dokonać zasadniczej korekty relacji występującej między oboma ciałami niebieskimi, bo ta od czasów prehistorycznych utrwalona została w mitologii i kosmogonii. Nie ma więc przesady w stwierdzeniu, że Kopernik nawet mógł przyczynić się do wzmocnienia pogańskiego kultu słońca, podając tego kultu naukowe uzasadnienie.

Czyżby raz jeszcze okazać się miało, że wszystko jest względne, nawet kosmiczne, nad/księżycowe obroty ?

Raczej jest tak, że czasami się zdarza, iż nauka bezwiednie (?) potwierdza to, co było odwieczną prawdą mitu i religii.

Więc może kopernikański przełom wypadałoby interpretować nie jako rewolucję, tylko jako WIELKIE OTWARCIE? Jeśli nawet geocentryczny system Ptolemejski został odrzucony, to nie musi to oznaczać, że jego teocentryczna podstawa zniknęła raz na zawsze. Imperium empirii jej nie dotyczy.

Druga rewolucja kosmiczna

Życie bez tajemnic

W „sferach niebieskich”, owszem, obroty występują z nadzwyczajną regularnością, natomiast  rewelacje (antycypujące rewolucję mentalną) pojawiają się z inną częstotliwością, ale i tu widać wyraźnie przyspieszanie.

U progu współczesnej cywilizacji stoi bowiem druga rewolucja, tym razem –  pan/kosmiczna. Momentu ponownego otwarcia ziemskich okien (tym razem, nie na układ słoneczny, tylko na galaktykę) ja już nie doczekam. Jedno jest pewne, zajmowanie się wyłącznie lokalnym systemem słonecznym, to zdecydowanie poniżej możliwości technicznych i ambicji badawczych współczesnych naukowców. Co roku astronomowie odnajdują setki układów planetarnych, a dzięki penetracji kosmosu przez  teleskop „Kepler” ich liczba sięga już, bagatela, tysięcy. Na koniec 2017 roku znanych było – dokładnie – 3513 egzoplanet, czyli – powiedzmy – takich, jak nasza Ziemia, krążących wokół gwiazdy (typu „żółty karzeł”), podobnej do naszego słońca.

Stosując myślenie per analogiam przyjąć można, że wśród tych dziesiątek, setek tysięcy niebawem odkrytych we wszechświecie układów planetarnych, gdzieś przecież musiało pojawić się Życie. Jest to tak wysoce prawdopodobne, ba,  niemal pewne…. Właśnie tym utrwalającym się wśród kosmologów, astronomów i astrofizyków przekonaniem należy tłumaczyć zapał, ba, determinację, z jaką tropią egzoplanety przeświadczeni, że wreszcie, na którejś z nich odkryją życie. Że tak się stanie, to więcej niż pewne. Właśnie obwieszczono, iż rusza specjalny project: Planet Hunters TESS, który już na starcie eskaluje optymizm kosmologów. Oczekują oni, że niebawem, dzięki misji TESS uda się odkryć do dziesięciu tysięcy egzoplanet.

Ogromne nadzieje badaczy Wszechświata już przecież poparte zostały wcześniejszymi odkryciami. Skoro bowiem w kosmosie występuje lód, tzn. woda, jeśli gazowe planety zawierają metan, a w skałach asteroidów znajdują się takie pierwiastki, jak węgiel czy krzem… zatem niezbędny dla powstania organizmów budulec dostępny jest w kosmosie w obfitości.

Wreszcie materializm będzie mógł obwieścić swój wieko/pomny i kosmiczno/rodny sukces, godząc jednocześnie determinizm z teorią prawdopodobieństwa.

Czyżby?

Studząc nadmierny optymizm, uzmysłowić powinniśmy sobie potrójną sekwencję wzajemnie warunkujących się pytań:

  • jeśli życie, to w jakiej postaci ?
  • czy w rozwiniętych formach życia pojawiała się (jakaś) świadomość?
  • czy każde świadome życie osiąga wymiar duchowy, tzn. rezonuje ideą Boga ?

Póki co, głosząc przekonanie o istnieniu życia pozaziemskiego,  najpierw musimy pokonać przepaść, jaka się pojawia między życiem wirusów czy innych prymitywnych organizmów, a Życiem świadomym. Nie jest to takie oczywiste w bezcelowym Wszechświecie astrofizyków. Podążając tropem myślowym wytyczonym przez Franka Drake’a, oszacowano, iż prawdopodobieństwo [N] tego, że na jakiejś innej planecie powstało życie (zdolne rozwinąć kulturę i cywilizację) wynosi: 

Pytanie: jeszcze prawdopodobieństwo, czy już (niemal) niemożliwość?

To kwestia nie-do-rozstrzygnięcia. Równie dobrze można przyjąć, iż nieprawdopodobieństwo pojawiania się pozaziemskiego życia „zakrzywia” probabilistyczną linię prostą (od zera do jedności) i w tak powstałym okręgu/kole dochodzi do punktu styczności z pewnością istnienia Boga jako jedynego stwórcy Życia.

Trzecia rewolucja kosmiczna:

Rozszyfrowanie enigmy  Boskiego umysłu

Chociaż ma to znamiona aporii, wypada stwierdzić, iż rozszerzający się Wszechświat na zawsze pozostanie dla człowieka systemem teocentrycznym. Powyższą tezę odnoszę do kosmologii P.T. De Chardina, a nie do tej, skądinąd bardziej znanej, bo uprawianej niegdyś (czy byłej?) przez sowieckich badaczy. Tej ostatniej dobitny wyraz dał przed laty  powracający z pierwszej kosmicznej wyprawy astronauta sajuza, obwieszczający z dumą, że kosmos jest pusty, bowiem żadnego Boga nie widział. Tym samym, empirycznie, raz na zawsze rozstrzygnięta być miała kwestia istnienia – nie/istnienia Boga.

Z zestawu poruszanych wyżej kwestii wynika, że już nie tylko o samo odkrycie życia na innych planetach toczy się dziś batalia. Odkrycie innych form życia byłoby ostatecznym, rozstrzygającym dowodem na to, że Bóg ziemian nie istnieje; albo też wymyślony został jako  lokalny demiurg  o nader ograniczonym zasięgu swego panowania, bo władający tyko jednoplanetarnym dominium.

Zauważyć wypada, że przestrzenny – jeśli można w ogóle użyć takiej formuły w odniesieniu do bezkresu Wszechświata –  podbój kosmosu dokonuje się wraz z równocześnie wysiłkiem fizyków zmierzających do zdobycia naukowej Ultima Thule. Jest nią unitarna teoria wszystkiego (teoria unifikacji), czyli łącząca mechanikę kwantową z ogólną teorią względności. Jej powstanie stworzyłoby solidne podstawy dla biochemii, domykając ewolucjonizm od jego dotychczas najsłabiej rozpoznanej strony.

Warto się trudzić. Jeśli bowiem istnieje Bóg, to jego zamysł (umysł) będą wreszcie w stanie odczytać nie teologowie, tylko fizycy. Wreszcie Bogu wydarta zostanie najbardziej strzeżona tajemnica, a jej ostateczne rozszyfrowanie powierzy się komputerom symulującym Boskie creatio. W końcu ludzie będą zdolni wyjaśnić, JAK narodziło się w kosmosie życie i idea Boga – stwórcy – definitywnie przestanie być potrzebna. Wreszcie naukowcy obwieścić będą mogli: Żadnych tajemnic! Wreszcie scjentyzm dokona nieodwracalnego, prawdziwie naukowego unicestwienie Boga.

Czyżby?

Opis warunków, jakie powinny być spełnione oraz wyjaśnienie procesów prowadzących do powstawania życia, to – niestety – dopiero połowa pracy intelektualnej, którą trzeba będzie wykonać. Druga jej faza będzie jeszcze trudniejsza, ponieważ  wychodząc od uznania fenomenu (by nie powiedzieć cudowność Życia) wypada zadać pytanie o osiągnięty przez nie poziom świadomości; a brzmi ono tak: czy (pozaziemska) świadomość jest zdolna wykoncypować ideę „creatio ex nihilo”  i powiązać ją z jakąś siłą sprawczą?

Dodać też należy kolejne kwestie wymagające wyjaśnienia, poczynając od

fundamentalnego pytania –  DLACZEGO jest COŚ, niźli NIC ?

I dlaczego ‘istniejące’ – rozpoznane na jakiejś odległej o miliony lat świetlnych egzoplanecie – również przybrało w końcu formę Życia ?

A jeśli miałoby się okazać, jak na to wskazują nie tylko intuicja, ale i przemyślenia A.T. Tymienieckiej, że Logos do tego stopnia implikuje Życie, iż można posłużyć się formułą Logos – Życie, to czyż unitarna teoria (wszystkiego) nie zostaje osadzona na eschatologicznych podstawach?

Antropomorfizacja

Wracając na planetę Ziemia, wypada zauważyć, że wyrosłe z judeo – chrześcijańskiej tradycji myślenie o Bogu, (w chrześcijaństwie ponadto – Jego przedstawianie), miało wyraźnie antropomorficzne cechy.  Prorocy rozmawiali z Jehową, a mesjańska misja Chrystusa dokonać się mogła dzięki wcieleniu. Wypada zauważyć, że wspomniana antropomorfizacja Boga implikowała w religiach stosowanie i d e a c j i, zanim – ponownie odkryta – znalazła zastosowanie w fenomenologii.

A czym jest ideacja? Sięgam tu po eksplikacje tego pojęcia, jakiej dokonał  wybitny polski fenomenolog, ks. prof. Józef Tischner, dokonując jednocześnie jej adaptacji do prowadzonego wywodu. Zatem,

w akcie tak rozumianej ideacji następuje najpierw ‘oderwanie’ istoty od pojęcia, w które się wcieliła, aby następnie, dzięki owemu uwolnieniu uczynić z niej ‘wzorzec” dla tego pojęcia. Tak powstały idealny wzorzec, pozwala następnie, by posłużyć się nim do ocen tego, czy dana istota ‘wcieliła’ się w jakiś substrat zupełnie i bez reszty.

Jeśli więc, odnalezione we Wszechświecie świadome Życie byłoby zdolne do przeprowadzania tak rozumianej ideacji, to nie można wykluczyć, że również w innych systemach planetarnych, ŻYCIE ŚWIADOME (myślące myślą Logosu), jest zdolne wyróżnić Boga adekwatnego z tą myślą i z jej formą ucieleśnienia.

Dopiero rozstrzygnąwszy tę kwestię będzie można definitywnie stwierdzić, czy Wszechświat jest rzeczywiście „pusty”.

Od „racjonalizmu” Gagarina do eschatologicznej wizji rzeczywistości droga daleka, co więcej, sięgająca poza horyzont otaczający empiryczny świat.

Kazimierz Rogoziński