usluga.edu.pl

Kazimierz Rogoziński - nie tylko o usługach
Witajcie u-sługi!

Filtr kategorii

Profilaktyka

Kiedy słucham krajowych konsultantów medycznych (diabetologii, onkologii, urologii, kardiologii itd.), a jeszcze do tego czytam artykuły pod hasłem „Dbajmy o nasze zdrowie”, sponsorowane przez Ministerstwo Zdrowia, i wszyscy zgodnie nawołują do regularnych badań profilaktycznych… ogarnia mnie sardoniczny śmiech.

Wyobraźmy sobie bowiem typowo polską sytuację.

Lekarz rodzinny, który pod swoją opieką ma – powiedzmy – dwa tysiące pacjentów, z czego – przyjmijmy – 25% to, mniej lub bardziej, chorzy. Wchodząc w profilaktykę, lekarz pierwszego kontaktu poradami/konsultacjami powinien objąć nie tyle pozostałą, co dominującą grupę potencjalnych pacjentów, oczywiście nie wyłączając dzieci.

Zupełnie nie wykonalne się staje, aby konsultacje i badania profilaktyczne mogły się odbywać raz w miesiącu, bo wówczas taki lekarz musiałby przyjmować około stu pacjentów dziennie. Nawet przy minimalnej częstotliwości (wizyta raz na kwartał), zadania jakie stają wobec przychodni wymuszone taką frekwencją, też są nie do spełnienia. Ponieważ:

Po pierwsze, lekarz musiałby przyjmować regularnie, czyli  przez pięć dni po osiem godzin dziennie; co daje liczbę około 30 pacjentów przyjętych każdego dnia. Jaki lekarz byłby w stanie taki wskaźnik wydajności pracy osiągnąć i, co więcej, utrzymywać przez cały okres aktywności zawodowej?

Po drugie, jeśli nawet pojawiliby się jacyś tytaniczni Judymowie (w co wątpię), to powyższe szacunki i tak uznać wypada za czysto teoretyczne spekulacje. Osiągnięcie powyższych wskaźników staje się praktycznie nie osiągalne z powodu niewydolności pracy rejestracji/recepcji. Rejestratorki już dziś nie mogą sobie poradzi z zarządzaniem kolejką, utworzoną przez osoby reprezentujące mniejszość, czyli populację chorujących. A nadto, chodzi o pacjentów zgłaszających się, powiedzmy, samoczynnie. Nie trudno sobie wyobrazić, co by się działo, gdyby rejestratorki musiały wykazać się inicjatywą i umawiać na wizyty pacjentów – nazwijmy ich dla odmiany – „bezobjawowych”.

Wreszcie powątpiewać wypada w szczerość intencji wypowiadających się specjalistów, jaki i motywacje medyków-praktyków.  Przecież branża usług  medycznych, tak jak straż pożarna, rozliczana jest za obsługę przypadków negatywnych. Im ludzie bardziej chorują, tym branża lepsze osiąga wyniki.

Ale to nie brak motywacji, ani niedomagania organizacyjne każą powątpiewać w szczerość wypowiedzi. Profilaktyką, jako troską o zachowanie zdrowostanu społeczeństwa najbardziej zainteresowany być powinien – nomen omen – NFZ.

Tyle że, w z trudem bilansowanym funduszu zdrowia, koszty programów polityki zdrowotnej i profilaktycznych programów zdrowotnych (dwie odrębne pozycje) stanowią 0,25% łącznych wydatków (mniej więcej połowę tego, co pochłaniają koszty administracji funduszu).

Wygląda na to, że koszty badań, testów i konsultacji specjalistycznych powinni – w znacznej mierze – pokrywać lekarze rodzinni ze środków obliczonych i przekazywanych jako  „kwota kapitacyjna” przeznaczona na leczenie.  Więc kolejna przeszkoda, trudna do pokonania.

Pozostają jeszcze koncerny medyczne, dla których skuteczna profilaktyka groziłaby obniżką gigantycznych zysków. Stąd ich presja wywierana na lekarzy, by praktykowali chemioterapię, a nie profilaktykę i atrakcyjne bonusy za promocję leków.

Podsumowując:

– No więc, czy i jaka profilaktyka ?

– Profilaktyka,  owszem, ale jako swoisty persyflaż: zakłamanie pod pozorem troskliwości.

PS
Powyższa, cyniczna konstatacja kojarzy się mi z perfidnym kamuflażem uprawianym przez władzę ustawodawczą i wykonawczą pospołu. W imię walki toczonej o trzeźwość nardu, stosowna ustawa (NB o wychowaniu w trzeźwości i  przeciwdziałaniu alkoholizmowi) pozwala, by na każdej stacji benzynowej spirytualia stanowiły najważniejszy asortyment handlowy.

Kazimierz Rogoziński

« »