W wielu opracowaniach, także tych ściśle naukowych,  usługi prezentowane są w taki sposób, który nazwać można (ich) teatralizacją. Przebieg świadczenia usługi opisywany jest jak gdyby chodziło o odgrywanie spektaklu, w którym aktorzy mają do odtworzenia wyuczone i przydzielone im role. Warto więc zastanowić się, czy i kiedy, taki „zdramatyzowany” opis wzbogaca naszą wiedzę o fenomenie usługowego świadczenia i czy przypadkiem nie powoduje powstania ich fałszywego obrazu.

Odnotujemy na wstępie, że samo pojęcie „gra i jej aktorzy” w naukach ekonomicznych (z naukami o zarządzaniu włącznie) ma trojaką proweniencję.

Po pierwsze, pojawiało się wraz z modną niegdyś, z probabilistyki wyprowadzoną, teorią gier. I co warto odnotować, to matematyka – dokonując podboju ekonomii – sama ustroiła się w teatralny kostium. Biznes to „gra”, zwycięża ten aktor, który lepiej rozpoznał jej reguły i trafniej obstawił wygrywające pole.

Po drugie, Stało się to także za sprawą „sztuki negocjacji”, którą wręcz można uznać za sub-specjalność marketingu. Negocjacje przebiegać powinny według szczegółowego scenariusza zawierającego także niezbędne didaskalia. Stosuje się więc sprawdzone chwyty erystyczne,  posiłkując się jednocześnie „mową ciała”, a rozpisana na kolejne „akty” gra toczy się aż po zwycięski happy end, jaki obwieścić może jedna ze stron (bo tylko wyjątkowo, wszystkie strony uczestniczące w negocjacjach).

Wreszcie, po trzecie, teatralizacja to wdzięczna i chwytliwa metafora, wywołując bogatsze skojarzenia, niż te wynikające z czysto funkcjonalnego  ujęcia.

Ale każdemu z powyższych przypadków grozić może błędna interpretacja odgrywanego spektaklu. Ryzyko pojawia się zwłaszcza wówczas, kiedy się nie rozumie czym jest aktorstwo, sztuka aktorska, słowem –  kim jest aktor.

I tym razem, nieocenione okazują się wyjaśnienia W. Juszczaka, po które warto sięgnąć (Wędrówka do źródeł,  Gdańsk, 2009). Pisze on tak:

„Aktor nie przeżywa swojej roli, lecz „wchodzi w nią”. „Wchodzenie” zaś oznacza zarazem wyjście poza siebie. Sztuka aktorska jest – w etymologicznym znaczeniu – „ekstatyczna, jest staniem poza sobą”.

I jeśli mówimy o osobowości wielkich artystów sceny nie mamy na myśli akcydentalnych cech ich „ja”, lecz coś znacznie ogólniejszego: istotę, typ człowieczeństwa, jaki reprezentują. Odsłonięcie tego jest czystą obecnością, a nie demonstracją własnych przeżyć.  Powiedzieć aktorowi, że doskonale  p r z e ż y ł swoją rolę, to obrazić go” .

Pojawia się zatem pytanie, k i e d y, albo j a k i UgD zasługuje na to, by nazwać go aktorem ? Biorąc pod uwagę powyższy wywód Juszczaka, nie trudna na to pytanie odpowiedzieć.

Godnym miana a k t o r a jest taki UgD, dla którego świadczenie usługi jest a k t e m, w którym dokonuje się podwójne wykraczanie: ek/statyczność splata się z egzystencją (ex/situ). To znaczy, kiedy prawda o sobie (j a k o o UgD) gruntowana jest na prawdzie o egzystencji. W tej odsłaniającej się prawdzie o byciu, będącej nie/skrytością, może się również odnaleźć UgB; zwłaszcza ten,  który pojmie, że sprowadzić świadczenie usługi wyłącznie do doraźnego zaspokojenia potrzeby, to jakby z osiąganego poziomu samozadowolenia uczynić probierz życia.

Wiem, nie łatwa to sztuka, zwłaszcza dla fachowców.

Kazimierz Rogoziński