Przeciętny człowiek (pojęcie statystyczne), posiadający określone „zdolności chłonne”, nie jest w stanie przyswoić sobie i zużyć tego, co oferuje mu machina produkcyjna.

Taką postać przybiera główna teza, od sformułowania której wychodzę, by dojść do wskazania przyczyn wywołujących ów stan rzeczy i zasygnalizować konsekwencje.

Zdumiewające jest to, że powyższa teza nikogo nie dziwi. Nie słychać, by ktoś bił na alarm z powodu obfitości produktów wypełniających sieci hiper/giga marketów. Żadne gremium naukowe (obdarzone jeszcze jakimś – choćby szczątkowym – autorytetem)  nie obwieszcza: STOP! Bo przecież to ewidentne marnotrawstwo prędzej, niż później, musi się skończyć katastrofą.

To, co opisuję jest przejawem choroby cywilizacyjnej, która przybrała już rozmiary pandemii. To MYOPIA, czyli zaślepienie potrzebami. Etiologia choroby pozwala rozpoznać trzy podstawowe przyczyny prowadzące do stanu amoku, czyli porażenia mentalnego.

  1. Uproszczony rachunek kosztów
  2. Nieograniczony wzrost  potrzeb
  3. Życie na kredyt

Nadmienić muszę, że każdy z w/w punktów to temat na osobny esej, tutaj sprowadzony do rozmiaru akapitu.

 

Ad 1. Ściśle biorąc powinno się mówić: uproszczony rachunek kosztów i zafałszowanych korzyści, co obejmuje zestaw przybliżonych/przekłamanych danych, jakimi można manipulować szacując poniesione nakłady lub spodziewane wyniki. Problem stary jak świat, więc tu ograniczam się jedynie do podania dwu przykładów.

  • Eksternalizacja kosztów produkcji, czyli „przerzucenie” części tychże, albo na środowisko przyrodnicze, albo na sektor publiczny. Np. przedsiębiorstwo pobiera wodę z wodociągu, ale odprowadza nie wodę przemysłową, tylko ścieki. Od ponad dwustu lat surowce wydobywa się spod ziemi na gigantyczną skalę, ale na jej powierzchni pozostają hałdy odpadów i śmieci, itd.
  • Wartość przedsiębiorstwa mierzona jest nie wielkością aktywów, tylko jego pozycją rynkową, czyli oszacowaną przewagą konkurencyjną. Tę mierzy się wskaźnikiem „udziału w rynku”, który to udział można łatwo podwyższyć, na przykład, przyciągając klientów bezzwrotnymi opakowaniami, zwłaszcza plastikowymi.

Podręcznikowe przykłady: producent zarabia krocie – kosztami degradacji środowiska obciążając innych.

Ad 2. Imperatyw zaspokajania stale rosnących potrzeb sprawia, że nikt nie próbuje określić granic konsumpcyjnego rozpasania. Dawniej, kiedy istniała jeszcze ekonomika konsumpcji, próbowano badać i mierzyć racjonalne normy spożycia. Wyznaczano więc progi nasycenia artykułami żywnościowymi i przyjmowano, że przeciętny konsument spożywa w ciągu roku ś r e d n i o 100 kg mięsa i przetworów, dwa centnary ziemniaków, 200 jaj, 50 kg cukru itd.   Dziś wyznaczanie takich progów fizjologicznego nasycenia uznane byłoby za naukowe dziwactwo (przecież niewydolności trawiennej zapobiegają  niezliczone suplementy), za to nikt nie będzie dyskutował nad sprawą oczywistą, że 25 gatunków kiełbasy lepiej zadowala gusty wybrednych konsumentów niż 10 jej rodzajów.

Podobnie rzecz się ma z szacunkiem drugiego rodzaju, odnoszącym się do artykułów trwałego użytku.

Skrupulatności statystyków zawdzięczamy również wyznaczenie orientacyjnego progu funkcjonalnego nasycenia naszych domów w agd. Jeśli to było możliwe dla M4 znajdującego się w blokowisku, to już czymś nieporównanie trudniejszym staje się wyznaczenie takiego progu dla nuworyszowskiej willi mającej powierzchnię  400 m2.

Nie ma sensu tracić czasu na mówienie o rzeczach oczywistych. Skwituję to więc jednym – niemieckim  neologizmem: Zuvielisation.

Ad 3. Pojęcie: życie na kredyt wnosi dwa znaczenia.

Po pierwsze, jest konsumpcją finansowaną z karty kredytowej. Wprawdzie istnieją limity wypłat i regulacje dyscyplinujące spłatę zadłużenia, ale – w ostateczności – dłużnik ogłosić może upadłość konsumencką. I jeśli wszystko przejadał na bieżąco, to komornik nie będzie miał czego zająć, ani też skonfiskować.

Po drugie, życie na kredyt odnosi się do generalnego bilansu, w którym pojawiają się zasoby nieodtwarzalne. Ludzkość wraz z nastaniem ery industrialnej  – eksplorując zasoby naturalne – nieustannie zaciąga dług wobec „matki Ziemi” , co gorsza, dewastując środowisko – pali mosty uniemożliwiając nawet działania ograniczająco – prewencyjne.

Jeśli potraktować życie ponad  stan za najważniejszą normę cywilizacyjną, to  sygnał do opamiętania się może pochodzić tylko z dwu źródeł.

Teoretycznie, znaczącym i wpływającym na otrzeźwienie źródłem mogłoby być odwołanie się do duchowości czy rozbudzenie sumienia człowieka. Tylko że matecznikiem duchowości jest KULTURA, a ta już sto lat temu została dumnie okrzyknięta kulturą techniczną i stała się zakładniczką cywilizacji. Nie nastręcza większych problemów wskazanie – wynikających stąd – negatywnych następstw:

/a/ Janko nie zostanie muzykantem, bo wystarczą mu gry komputerowe

/b/ „Etyka wyrzeczeń” – to dobre określenie – ale nadające się (co najwyżej) na tytuł rozdziału w podręczniku z historii etyki. Przypomnę tylko co dziś oznacza słowo „post”.

/c/ Kluczowe pojęcie: DOBRO/BYT, po pierwsze, nadmiernie obciążone BYTEM – radykalnie zmieniło znaczenia. A po wtóre, „dobro” to przede wszystkim „rzecz” (a nie usługa), a wraz z nią własność – wyznaczająca stan posiadania, który jest czymś zasadniczo różnym od DOBORO/STANU. W kulturze zarówno europejskiej, jak i w duchowości Wschodu wybrzmiewał kiedyś mocny przekaz: pełnię DOBRO/STANU osiąga się nie-posiadając, albowiem tenże powstaje, przede wszystkim, jako wynik obdarowywania, ale to było dawno, a co dawne – to nieaktualne.

Konkluzja

Jedynie powtarzające się klęski ekologiczne mogą wywołać wstrząs i opamiętanie; tylko że ich skutki najbardziej odczują biedni, a ci nie mają głosu. Najbogatsi ( jakieś 3 – 5% populacji) umoszczą sobie życie pod „szklanym kloszem”, emitując na zewnątrz – wtłaczane do sieci – peany na chwałę człowieka i cywilizacji, jaką zbudował.

Kazimierz Rogoziński