Wprowadzenie

Zamieszczony w/na tym blogu tekst: „Dekadencja sfery publicznej”, sprawiałby wrażenie zawieszonego w próżni etyczno-socjologicznej, gdyby pozbawiony został odniesienia do Dobra wspólnego. Ono bowiem jest racją uzasadniającą wyodrębnienie „sfery publicznej”; wprawdzie wraz z nią pojawia się kontekst polityczny (słowu „polityczny” nadaję klasyczne rozumienie), ale istota pozostaje – moralna.

„Dobro wspólne”- to jedno z tych pojęć, wymykających się ścisłemu zdefiniowaniu. Najpierw dlatego, że opisując, nazywając samo DOBRO ujmujemy je takim, jakim być powinno, czyli poza faktycznością (o czym będzie jeszcze mowa dalej). Zatem, otwiera się trudny do uchwycenia/ogarnięcia przedmiot interpretacji. Nadto „Dobro wspólne” – ze względu na przymiotnik je określający, znaczyć może również „Dobro wspólnoty”; więc wraz z nim (poza określonego rodzaju grupą społeczną – Gemeinschaft) pojawiają się, takie określenia jak: współ/tworzone, współ/dzielone, wreszcie współ/chronione – co dodatkowo utrudnia analizę. Ale w zamian, partykuła „współ…” – nadaje pojęciu Dobra wspólnego charakterystyczny dlań dynamizm. Jednakże, co warto uściślić, nie jest to  ruch zmierzający do pozyskania skądinąd cennego zasobu, tylko  prowadzący w kierunku pełnego i ostatecznego rozwoju osób.

Wraz z deklarowanym wyżej zamiarem, konieczne się stają wstępne uściślenia.

Zanim wnikać będziemy w meritum, poczynić wypada krótką uwagę wprowadzającą,  koncentrując się na pojęciu źródłowym, jakim jest Dobro.

Zacząć powinienem od stwierdzenia, że DOBRU, jako takiemu, nadaję tu  klasyczne – arystotelesowskie znaczenia; czyli, Dobrem jest to, czego wszyscy pożądają (quod omnia appetunt) ze względu na jego immanentne znaczenie. Uwzględniając ów „poźądawczy” atrybut, zwykło się wyróżniać dwa rodzaje/ujęcia Dobra wspólnego: /1/ formalne i /2/ materialne. (M. Novak, Wolne osoby i dobro wspólne, Kraków,  1998).

Ad 1. W tym ujęciu, celem Dobra wspólnego jest zapewnienie każdemu człowiekowi pełni rozwoju osobowego w możliwie najpełniej rozwiniętej i optymalnie ukształtowanej wspólnocie. Zatem, formalne ujęcie wskazuje przyszły, docelowy stan rzeczy, będący zwieńczeniem ludzkiego rozwoju, i to zarówno w wymiarze osobistym, jak i wspólnotowym.

Ad 2. Natomiast materialny wymiar Dobra wspólnego służy podkreśleniu (i przypomnieniu) jego względności, który pojawia się wówczas, kiedy dookreślamy je mówiąc/wskazując: czyje. A skoro służy do określenia „konkretnego” Dobra wspólnego osiąganego w danym miejscu, czasie i  wspólnocie – jest więc ono zawsze „poniżej oczekiwań” wobec wyobrażonego ideału, czy wyższego standardu, który dopiero mają być osiągnięte. Tym samym materialne Dobro wspólne wskazuje na już osiągnięty bądź właśnie realizowany poziom rozwoju.

Rozróżnienie stanu antycypowanego od osiągniętego pozwala samo MATERIALNE DOBRO WSPÓLNE podzielić jeszcze na dwa pod/rodzaje.

Empirycznym Dobrem wspólnym nazywając to Dobro, które już udało się urzeczywistnić; natomiast miano: „projekcyjne”- przypisać Dobru wspólnemu dopiero osiąganemu, wypracowywanemu. Jak łatwo zauważyć, wskazany tu rozziew generuje równowagę dynamiczną, czyli sprawia, iż ich zbieżność, czy całkowita tożsamość, osiągana jest tylko „incydentalnie”, bądź w finalnym momencie realizacji.

Teraz można zacząć krótki przegląd sposobów rozumienia tego szczególnego rodzaju Dobra, dający przy tym okazję dostrzeżenia zmian, jakie zachodzą w jego pojmowaniu.

Modelowo ujęte kompleksy znaczeniowe

Prowadzony niżej wywód przebiegał będzie w zakresie ograniczonym do następujących kontekstów interpretacyjnych; czyli Dobro wspólne w:

  • nauce społecznej Kościoła
  • wykładni ekonomicznej (wolnorynkowej)
  • nowym sensie – psychologicznej kategorii Dobrostanu

 Magisterium Kościoła

Opisy nie tyle modelowej, co generycznej postaci Dobra wspólnego znaleźć można na stronach Dziejów apostolskich [Dz.Ap. 2.42]. Procesy chrystianizacji i ich mondialny zasięg sprawiły, iż późniejsze, formalne pojęcie Dobra wspólnego również tam ma swoje źródło.

Spełniając przykazanie ”Miłuj bliźniego swego…”, wspólnoty pierwszych chrześcijan miłość praktykowały jako agape, obejmując compatią wszystkich braci w wierze. O ile w początkowym okresie rozwoju chrześcijaństwa Dobro wspólne było wyrazem poświęcenia i solidarności, to w czasach  Renesansu nabiera ono innego znaczenia. Staje się bowiem kategorią synkretyczną, pozwalającą przezwyciężyć przepaść między bogactwem tożsamym z  własnością prywatną a zbawieniem, którego dostąpią „ubodzy  – nie tylko – duchem”. Przygotowany zostaje niejako pojęciowy i teoretyczny fundament, by wraz z podjęciem w końcu XIX w. kwestii socjalnej w Magisterium, Dobro wspólne zajęło eksponowane miejsce. Poczynając od Rerum novarum (1891), papieże wydają liczne encykliki, adhortacje czy dokument, których nie sposób tu wymienić, ani tym bardziej –  streścić; poza jednym wyjątkiem.

Chodzi o stanowcze podkreślanie, że komunizm nie jest systemem jednoznacznie zdolnym do tworzenia bonum communae, że uspołecznienie środków produkcji i kolektywizacja narzucają zideologizowane jego rozumienie. „Dobro” jednej klasy (pracującej), przeciwstawiane zostaje  „dobru” klasy innej – burżuazji. W warunkach walki klas tworzenie Dobra wspólnego nie jest możliwe, tylko wzajemne wydzieranie sobie „dóbr”. Ideologia komunistyczna przyjmuje, że wraz z pokonaniem wroga klasowego i zdobyciem totalnej władzy nad wszystkim i wszystkimi, dokona się – w „majestacie prawa” – generalne uspołecznienie „dobra”, jego ostateczna kolektywizacja.

Pontyfikat JPII

Nauka społeczna JPII rozwijana w czasie trwającego ponad ćwierć wieku pontyfikatu była właściwie kontynuacją i poszerzaniem tego, co – jako źródłowe ustalanie – znalazło się we wcześniejszym dziele „Osoba i czyn” (Wyd. Naukowe KUL, 1969). Jego najważniejszym i też niezaprzeczalnym osiągnięciem było wyprowadzanie nauki społecznej Kościoła z fundamentalnej wiedzy o  podmiotowości ludzkiej – słowem osadzenie jej na  godności człowieka. W kraju, w którym marksizm-leninizm uznawany był za podstawową doktrynę nauk społecznych, radykalnie odmienne stanowisko kardynała Karola Wojtyły, tudzież profesora KUL, było wyrazem nie tylko sprzeciwu, myślowej niezależności, ale i też  odwagi cywilnej.

We wspomnianej książce przeczytać możemy: „Poprzez  dobro wspólne  ludzkie „ja” pełniej i gruntowniej odnajduje siebie w ludzkim „my”.  Wspólnota bowiem, ludzkie „my” w różnych wymiarach oznacza taki kształt ludzkich wielości, w których maksymalnie urzeczywistnia się osoba jako podmiot”. /…/ Dobro wspólne, jako przedmiotowa podstawa społecznego wymiaru”  pozwala osobie do końca ujawnić się i zaktualizować jako podmiot. Można więc dobro wspólne określić jako PRZEDMIOT  konstytuujący PODMIOTOWĄ WSPÓLNOTĘ DZIAŁANIA.

Wraz z pogłębionym wchodzeniem w problematykę społeczną, działanie, akt, czyn (dominujące w ujęciu etycznym) nabierają charakteru zorganizowanych czynności celowych – stając się pracą. W tym kontekście pojawiają się trzy dodatkowe określenia wskazujące na splot zależności warunkujących współdziałanie w tworzeniu dobra wspólnego. Są to: ODPOWIEDZIALNOŚĆ, UCZESTNICTWO oraz SOLIDARNOŚĆ.

  • Odpowiedzialność chrześcijan za świat ma bardzo szeroki zakres i obejmuje wszystkie wymiary („instytucje”) życia społecznego, od małżeństwa i rodziny poczynając, przez ład moralny panujący w społeczności, po kulturę i działalność gospodarczą (etykę biznesu). Wszystkie te rozległe obszary objęte odpowiedzialnością wyrastają najpierw z prerogatywy osobowej wolności, a następnie z jednego poczucia powinności orientowania się na prawdziwą wartość i słuszne prawo. Samostanowienie nie jest wyłącznie samorealizacją, ale – w równej mierze – wypełnianiem obowiązków wobec innych ludzi (wspólnoty) i współudziałem w pomnażaniu Dobra wspólnego.

Wszystko to osiągnąć można dzięki rozsądnemu wykorzystaniu – przysługującej człowiekowi – wolności.

  • Uczestnictwo. Przejście od zarysowanej wyżej odpowiedzialności do uczestnictwa odtworzyć można jako uspołecznianie motywów wypływających z chrześcijańskiego sumienia. Za wręcz antropiczną cechę, konstytuującą bycie człowiekiem, JPII uznaje „właściwość uczestnictwa”. Nawet w pełni autonomiczne wybory, decyzje i działania,  nacechowane zostają odniesieniami do innych, a ich skutki konsolidują wspólnotę jako My.
  • Solidarność
    Na temat solidarności wiemy już  – przynajmniej w Polsce – dostatecznie wiele, albowiem to w naszym kraju nadano temu pojęciu nowe znaczenie, łącząc w jedno desygnaty etyczne, socjologiczne i historyczne. Okazały się one na tyle rewolucyjne, że aż trzeba było wprowadzić stan wojenny, aby je skorygować i unieważnić.
    Wystarczy więc, że ograniczę się do stwierdzenia: skoro celem wspólnoty jest Dobro wspólne, jego wypracowywanie powinno być osiągane skoordynowanym wysiłkiem solidarnych  podmiotów. Wspólnota solidarnych członków/obywateli stara się tworzyć gwarancje ustrojowe, aby zapewnić  sprawiedliwość społeczną, a wraz z nią  partycypację w tworzeniu i podziale Dobra wspólnego.

Wykładnia ekonomiczna

W interesującej nas kwestii, ekonomiści są tyleż konsekwentni, co radykalni. Dobro wspólne jest dla nich synonimem „dobra publicznego”. Jest ono tym zasobem, z którego korzystać mogą wszyscy członkowie danej społeczności czy kraju (D. Bell, Kulturowe sprzeczności kapitalizmu, rozdz.6) . Korzystanie (będące de facto konsumpcją) odbywa się w taki sposób, iż spożytkowanie jednostkowe nie pozbawia dostępu (do owego dobra) innych. Ten poszerzony zakres dostępu do dobra wspólnego ma jednak swój negatywny „awers”.

Po pierwsze, można przyjąć postawę całkowicie pasywną i konsumować to, co wytworzyli inni. Po wtóre, nie ma możliwości ucieczki, uwolnienia się od dobrodziejstw oferowanych przez sektor publiczny. Wszakże często się zdarza, że co dla jednego jest dobrem, jest złem dla drugiego, jak w przypadku służby wojskowej, nadgorliwej policji czy obowiązkowych szczepień.

Uniwersalizm makroekonomiczny

W rozszerzonej wersji, ekonomiczne ujęcie „dobra wspólnego” charakteryzuje  wyjście poza obręb danej wspólnoty i uznanie, że pomnaża je każdy, kto przyczynia się do rozwoju kultury, nauki, poziomu życia, bezpieczeństwa…czyli do  powiększania PKB w jakikolwiek sposób.

NB Pojawia się tu jakieś deja vu. Jak w real – soc’u współtworzyło się  dochód narodowy, na przykład, po prostu ucząc się, a nawet wypoczywając, tak i uznanie PKB za synonim „dobra wspólnego” oznacza skrajną ekonomizację sfery publicznej. Jej skutkiem jest przykucie obywatela do generatora wymiernych użyteczności i trwałe przekształcenie jestestwa w konsumenta.

Z-utylizowane dobro wspólne

Odnotować wypada jeszcze jedno zjawisko.

W ponowoczesnym świecie dokonuje się zasadnicza zmiana w rozumieniu Dobra wspólnego. Zwięźle i antycypująco ją wyrażając: przed „dobro” wysuwają się, a z czasem je zastępują – „rzeczy”  wspólne. Oznacza to, że zwycięża opcja utylitarna, a nie moralna.

Na czym polega sygnalizowana tu zmiana?

Przyjrzyjmy się poniższej formule:

Jednostkowa deklaracja/gotowość wejścia w dialog Π →

→ negocjowanie celów Π→  współdziałanie,

współpraca Π

W społeczeństwie już nie tyle pluralistycznym, co indywidualistycznym, powyższa sekwencja odtwarzająca powstawanie Dobra wspólnego ulega zaburzeniu. Izolacja i samowystarczalność oznaczają radykalne przewartościowanie Dobra. Właściwie jest tylko jedno dobro – to, składające się na jednostkowy dobrobyt (A. MacIntyre, Dziedzictwo cnoty, Warszawa). Klasyczne polemos, czyli wspólne wypracowywanie akceptowalnych przez wspólnotę  ambitniejszych celów, staje się już niemożliwe. Do współdziałania dochodzi jedynie na poziomie działań praktycznych, o zdefiniowanej użyteczności (droga dojazdowa, oświetlenie, kanalizacja, walka ze smogiem itp.). Wszczynane tu aktywności – w zasadzie – sprowadzają się do komunikacji. Consensus  ma utylitarne, czyli wymierne podstawy, a zatem, udział we wspólnym przedsięwzięciu określany jest wedle proporcjonalnej partycypacji w kosztach realizowanej inwestycji. To ostatnie określenie jest całkowicie uzasadnione, albowiem przede wszystkim chodzi o tzw. infrastrukturę komunalną.

Konkludując: uzasadnieniem dla tworzenia „rzeczy wspólnych” są już tylko jednostkowe korzyści (”A co ja z tego będę miał”).

Konkluzja:

Ekonomizacja przeradzająca się w utylizację, prowadzi do całkowitej inwersji rozumienia Dobra wspólnego w znaczeniu nadanym choćby przez JP II.

Na szczęście, nie wszyscy dają za wygraną.

Można natrafić na niepokornych myślicieli, którzy – nadając Dobru wspólnemu zmodyfikowane znaczenie – starają się przywrócić je wspólnotom „ludzi dobrej woli”.

Trzy przykłady reanimacji

Poniżej przytaczam przykłady, wskazuję próby zmierzające do aktualizacji znaczenia Dobra wspólnego i ocalenia przynajmniej części jego bogactwa.

/a/ Poza konkurencją

Przykład pierwszy dostarcza M. Novak (Wolne osoby i dobro wspólne,  Kraków, 1998), dla którego „Dobro wspólne” w świecie ponowoczesnym pojawia się wszędzie tam, gdzie czynione są próby wyjęcia poza bezwzględne metody budowania przewagi konkurencyjnej. Jeśli więc siłę konkurencyjności mierzy się zdolnością eliminowania rywali, to ku idei Dobra wspólnego zwracają się ci, którzy starają się pozyskać partnerów do współpracy. Postawa taka oznacza odwrócenie się od toczonych batalii rynkowych i odnajdywanie neutralnego pola współpracy. Dostrzega się i docenia znaczenie sektora usług publicznych jako sfery, gdzie obowiązują inne praktyki niż te, wypracowane przez inżynierię menedżerską. Przeciwnie, niż to ma miejsce w koncepcji PPP czy new public management (NPM), dzięki orientacji na Dobro wspólne wyłania się zapomniana sfera wzorcotwórcza dla organizacji usługowych, instytucji konsolidujących rozproszone inicjatywy, podmiotów typu non-gov itp.

/b/ Model uniwersalizmu rynkowego

W nowym podejściu do dobra wspólnego dostrzec można podobieństwo z doktryną rynkową wypracowaną przez liberałów. Analogicznie z mechanizmem rynkowym, gdzie nieprzeliczone interakcje powstające w wyniku wymiany towarowo – pieniężnej przynoszą pozytywne efekty uczestnikom – graczom tudzież rzekomo całemu społeczeństwu – podobnie, dobro wspólne powstaje w wyniku spontanicznego wytwarzania wartości przez poszczególnych „aktorów ” (P. Dembinski, Finanse po zawale, 2010). Dobro wspólne staje się więc efektem, jakakolwiek nie-celowym, to jednak zamierzonym.

Niekiedy, do tak rozumianych aktywności dorabia się teorię pogłębionych motywacji.

Napotykamy ją zwłaszcza wówczas, kiedy za motywację do działania uznaje się nie tylko imperatyw doraźnych jednostkowych korzyści, ale świadomość odpłacenia długu zaciągniętego wobec społeczeństwa i żyjących wcześniej pokoleń. Nierzadko takim impulsem jest poczucie wdzięczności za życiowy sukces osiągnięty dzięki wcześniejszym wysiłkom całej wspólnoty.

Zastrzec wypada, że oba wyżej prezentowane odczytania/ rozumienia dobra wspólnego nie mają nic wspólnego z „powszechną korzyścią” gwarantowaną przez państwo. Z czymś taki mamy do czynieni wówczas, kiedy – poprzez sektor usług publicznych – władze państwowe spełniają swe funkcje korygujące czy redystrybucyjne, a zwłaszcza wówczas, kiedy polityką społeczną rząd legitymizuje rozszerzenie zakresu swoich uprawnień.

/c/ Dobro wspólne – poniechana atrybucja

Sytuacja przedstawia się zgoła odmiennie, kiedy kategoria Dobra wspólnego pojawia się (w kontekście usług profesjonalnych), jako stała płaszczyzna odniesienia wyraźnie naznaczona etycznymi desygnatami. Aby je uwypuklić, warto raz jeszcze powołać się na cytowanego wyżej M. Novaka, który za J.Maritainem, odróżnia szczegółowe (prywatne) Dobro wspólne od ogólnego (specjalnego). To pierwsze odnosi się do poszczególnych osób, czy też tworzonych przez nich rodzin, wspólnot itd.; natomiast to drugie, określa udział w całości powstałego Dobra. Zakłada się więc, że każda osoba musi wnosić swój wkład w Dobro wspólne, co implikuje i obejmuje takie wymagania jednostkowe, jak: zapobiegliwość ekonomiczną- czyli zapewnienie rodzinie godziwych warunków życia; wychowanie dzieci na wartościowych obywateli; rozwijanie postaw fundujących współżycie społeczności itp.

Ten zestaw cnót i wymagań – powiedzmy – dotyczących osobowości, nabiera tym większego znaczenia odnośnie do osoby profesjonalisty. Ponieważ jego indywidualny  wkład w Dobro wspólne tłumaczy się (jego) „powołaniem” – to i oczekiwania są wyższe i ocena bardziej wygórowana. Profesjonaliście bowiem powierza się do realizacji zadania o specjalnym znaczeniu dla życia wspólnoty, a nadto mające charakter wzorotwórczy – co jest konsekwencją zespolenia etosu z biznesem.

Etos profesjonalisty kształtuje się bowiem w poczuciu odpowiedzialności za powierzony mu fragment rzeczywistości społecznej. Fachowość, specjalizacja czy znawstwo, tylko częściowo definiują usługę profesjonalną. Jej pełny zakres znaczeniowy obejmować musi również określoną domeną sfery publicznej, powierzoną pieczy danej branży usług. I tak kadra profesorska, dzięki kształceniu elit intelektualnych, odpowiada za kulturę współżycia społecznego; prawnicy – za ład prawny, a więc ferowanymi wyrokami potwierdzają, że sprawiedliwość nie jest fikcją; lekarze – rozliczani są za poziom zdrowo/stanu pacjentów, którzy powierzyli swoje zdrowie ich pieczy; urbaniści i architekci – przeciwstawiając się deweloperskiemu chaosowi, odpowiadają za ład przestrzenny, itp. itd.

Idealizująca wykładnia – pewnie pomyśli nie jeden czytelnik. I będzie miał rację.

Wraz z powołaniem się na zamieszczony w/na tym blogu artykuł pt. „Dekadencja sfery publicznej” (Teoria, 40), podsumowanie – uwzględniające realia – nie może wypaść optymistycznie. Otóż, przekształcenie usługodawcy profesjonalisty w przedsiębiorcę sprawia, że (mówiąc brutalnie) przedstawiciel „wolnych zawodów” zostaje „zniewolony” rygoryzmem rachunku ekonomicznego. W efekcie, cała branża usług profesjonalnych przekształca się w ekspercko-doradczy byznes. Zanika ważna grupa społeczna, której zawodowa aktywność była ściśle powiązana z dbałością o wymiar wspólnotowy tudzież z misją głoszenia konsolidującej wartości Dobra wspólnego.

Konkluzja: Dobro wspólne pozbawione zostało branżowo-zawodowej atrybucji i zdane wyłącznie na tyleż spontaniczne, co chimeryczne inicjatywy oddolne, sprzęgane na siłę z mechanizmem rynkowym. Natomiast wraz z urzędowym/rządowym, a więc „odgórnym” obdarowywaniem, „dobro wspólne” staje się kategorią zastępczą służącą dorabianiu szczytnej idei do populistycznych frazesów.

/d/ Dobrostan

W psychologii pozytywnej (NB jednym z bardziej znaczących nurtów psychologii współczesnej, zwłaszcza amerykańskiej), zamiast Dobra wspólnego pojawia się DOBROSTAN. Jest to pojęcie, które opisując określony – pożądany – stan, miałoby się stać klamrą spinającą indywidualistycznie pojęte „szczęśliwe życie” z „jakością życia” w jego wymiarze społecznym; co więcej, stać się powinno pomostem ponowoczesnej konstrukcji, łączącym  psychologię z etyką i  socjologią.

Już taka zwięzła eksplikacja tego pojęcia  nasuwa pewne  wątpliwości.

Nie tyle próby, co dokonania, zwłaszcza amerykańskich przedstawicieli  tego nurtu w psychologii, są mało przekonujące. Powodem są realia, w jakich toczy się amerykańskie życie społeczne. W tamtejszych warunkach, każdy bowiem indywidualnie wytycza swoją way of life i zwykle samotnie nią podąża (co, oczywiście, nie wyklucza okresowego doboru i zmiany partnerów na różnych jej odcinkach). Wymiar społeczny, łącznie ze sferą publiczną, pojawia się niejako wtórnie i zazwyczaj w trojakiej sytuacji:

Po pierwsze, jako zewnętrzny system korygujący, czy też kompensujący interesowną orientację i spowodowany nią egoistyczny przechył. Jak wykazują badania, prawie połowa Amerykanów przejawia jakieś zaangażowanie  pro-społeczne na szczeblu swojej społeczności lokalnej.

Po drugie, jako instytucja samorządowa interweniująca w celu eliminacji zaburzeń i przywrócenia normalności.

Po trzecie, jako działanie kompensujące egoistyczną postawę i instrumentalny stosunek do innych, co przyjmuje zwłaszcza spektakularną postać, kiedy miliarderzy – poprzez zakładane fundacje – uruchamiają sale koncertowe, muzea, zakładają uniwersytety, finansują badania naukowe, fundują stypendia itp.   

Bez wątpienia natomiast, za sprawą przywołanego tu DOBROSTANU, odżywa starożytna koncepcja szczęśliwego życia i Stagiryta jest jej niekwestionowanym patronem.  Ślady tych starań i modyfikacji odnaleźć można w przyjęciu skorygowanej definicji szczęścia. O ile dla Arystotelesa (Polityka, ks. VII.1.5.) „każdemu przypada tyle szczęścia ile wykazuje cnoty i rozumu tudzież odpowiedniej tym właściwościom działalności”, to w wersji uwspółcześnionej przez psychologów amerykańskich mamy ‘trylogię”: cnoty – świadomość – aktywność. I na tych trzech pojęciach zasadza się koncept szczęśliwego życia przebiegającego in the affluent society.

Szczęście ma zatem przede wszystkim jednostkowy, indywidualistyczny wymiar i doznawane jest w stanach uniesień, uskrzydleń,  „odlotu” – osławione a flow u M. Csikszentmihalai’ego, czołowego reprezentanta tego nurtu w psychologii. Jest więc stanem, który powinno się zapewnić jak najszerszym kręgom konsumentów.

Tak sformułowana teza kojarzy się z ostrzeżeniem K. Poppera, iż kto by chciał budować niebo na ziemi  ten obróci je w piekło („Społeczeństwo otwarte i jego wrogowie”, Wyd. Nova, t.II.). Czyli jego zdaniem, nie wchodzi w rachubę żadne uszczęśliwiania innych. Jedynym moralnym obowiązkiem jest pomagać tym, którzy tej pomocy potrzebują. Ale ta opinia współczesnego klasyka do świadomości amerykańskich badaczy nie dociera, pewnie z powodu słowa obowiązek.

Cała plejada amerykańskich psychologów (Peterson, Seligman, Csikszentmihalyi, Carr …) skupia się więc na wskazaniu drogi dochodzenia do szczęścia, które osiągnąć można dzięki rozumnie roz/planowanemu kumulowaniu OPTYMALNYCH DOŚWIADCZEŃ. (NB to ostatnie sformułowanie, dla obznajmionym z literaturą ekonomiczną, kojarzy się z mikroekonomiczną optymalizacją). Wprawdzie szczęście – jako takie, jest trudno osiągalne – ale optymalne doświadczenia – już tak, co więcej, tym ostatnim można „zarządzać.”

Na tej bardzo pobieżnej charakterystyce psychologii pozytywnej poprzestaję.  W tym miejscu przechodzę do sedna pytając, gdzie i kiedy w omawianej tu  koncepcji pojawia się wymiar społeczny ? Czy, tyleż indywidualistyczne, co autoteliczne stany znajdują odniesienie do dobrostanu wspólnoty?

 Odpowiedzi na to pytanie znaleźć można w książce A Carr’a ( „Psychologia pozytywna”, Poznań, 2009, rozdz.2), gdzie sześć podstawowych cnót stanowi podstawę kształtowania charakteru i pozwala wyodrębnić adekwatny rodzaj motywacji do działania. To, co nazwać by można orientacja pro/społeczną,  którą uznaje się za czynnik stymulujący powstawanie Dobra wspólnego, odnaleźć można i przypisać cnocie sprawiedliwości; to przede wszystkim  z niej wypływają siły obywatelskie takie jak: obywatelskość, obowiązkowość, praca zespołowa, lojalność, bezstronność, równość, sprawiedliwość, ale i zdolności przywódcze. Natomiast uwzględniając stosowane w cytowanej pracy rozróżnienie na motywacje wewnętrzne i zewnętrzne można dojść do ciekawego wniosku, że wymiar wspólnotowy dotyczy przede wszystkim więzi erotycznych, albo rodzinnych.

Wnioski

Wnioski podsumowujące wypada zacząć od sformułowania generalnego sądu, iż większość rozpoznanych mega/trendów uznać należy za nieodwracalne. Wśród nich jest ten, który syntetycznie wyrazić można tak: wszyscy chcą myśleć i żyć „po amerykańsku”.  Wynikają stąd trzy ważne, jak sądzę, wnioski i jedno ostrzeżenie.

/1/ Należy się liczyć z tym, że kategoria Dobra wspólnego z czasem zastąpiona zostanie przez pojęcie Dobrostanu. Byłaby ta pod/miana do zaakceptowania, gdyby uwagę badaczy zajmowało nie tylko de/konstruowanie tej (pierwszej) kategorii, ale rekonstrukcja stanu docelowego uwzględniająca europejskie toposy i kulturową odrębność naszego kontynentu.

/2/ Za cenną i inspirującą uznać trzeba próby potraktowania Dobrostanu jako kategorii scalającej cztery różne dyscypliny/specjalizacje naukowe: etykę – psychologię – socjologie – ekonomię.

/3/ Powyższe odnotowuję z płonną nadzieją, że przy okazji owego zbliżenia dostrzeżone zostanie „usługowe sprawstwo”, a wraz z nim –  i sektor usług publicznych.

Ostrzeżenie: konsumeryzm przegra z konsumpcjonizmem, jeśli – tyleż syntetycznie, co synkretycznie rozumiany Dobrostan nie zdoła utemperować egoistycznych wynaturzeń.

Patrz również : „Dobrostan” – blog -Teoria; jak również „Szczęcie” – Varia

Kazimierz Rogoziński