Wielokrotnie, przy nadążającej się okazji, wskazywałem na paradoksalną sytuację, jaką jest stosunek ekonomii do teorii usług. Paradoksalną, ponieważ świadczenie usług, będąc działalnością gospodarczą, de facto leży w obszarze zainteresowań ekonomii, jednakże ta, mając niemal monopol na badania usług, wcale nie jest skłonna poświęcić im należnej uwagi. Matematyczna dociekliwość badaczy, jakby kapitulowała i grzęzła dotarłszy do sektora usług.

DYGRESJA 1

Utkwiła mi na dobre w pamięci rozmowa, jaką odbyłem pod koniec pierwszej dekady XXI w. z ówczesnym prorektorem UEP, odpowiedzialnym za wydawnictwo uczelniane. Najpierw, zwróciłem uwagę na oczywistą  tzn. nie -normalną sytuację. Otóż skoro każda uczenia ekonomiczna (z prywatnymi włącznie) wydaje zeszyty naukowe o profilu ogólnoekonomicznym, proponowałem zainicjowanie wydawania unikatowego w skali Polski periodyku pt. „Zeszyty usługoznawcze”.

Nie zapomnę reakcji interlokutora. Był nie tyle skonsternowany, co niemal urażony moją propozycją. Było bowiem rzeczą niewyobrażalną, aby j a k i e ś czasopismo poświęcone usługom mogło dodać splendoru, przysporzyć chwały i dumy drugiej (w rankingu) uczelni ekonomicznej kraju.

Owszem, czasami naukowcy zdobywają się na wysiłek wylansowania jakiejś nowej teorii usług – ale ta okazuje się albo naukową protezą, albo wykoncypowanym  „Ersatzem”  – w rodzaju Service Dominant Logic.

Negliżowanie znaczenia usług przez teoretyków ekonomii ma wiele przyczyn. Nie zamierzając pisać rozbudowanego elaboratu (którzy by to czytał?), chciałbym możliwe syntetycznie naświetlić sygnalizowany tu problem. Sądzę, że desinteressement ekonomii wynika przede wszystkim z obranego przez nią – zasadniczo odmiennej perspektywy, w jakiej postrzegany jest sam przedmiot badań. Wprawdzie przedmiotem zainteresowań ekonomii są (operując skrótem) „procesy gospodarcze”, a wśród nich i usługi, jednakże poprawność metodologiczna wymaga, by w ich opisie i analizach stosować jednolity „klucz” interpretacyjny; „klucz” – niestety – nie pasujący do usług.

Mająca pozytywistyczny rodowód, ekonomia, jak każda nauka, podlega „zaszufladkowaniu”, czyli odpowiednim (rozłącznym) klasyfikacjom. Ale znany podział na nauki teoretyczne (formalne), empiryczne, czy stosowane dawno stracił znaczenie. Dziś każda nauka musi być przydatna, użyteczna i samofinansująca się. Jeśli ten wymóg dotyczy ekonomii matematycznej,  to wypada zapytać, dlaczego nie miałoby on odnosić się do „ekonomii nie – zmatematyzowanej”? Czy w obszarze nauk społecznych potencjał teoretyczny metod ilościowych jest nieporównywalnie większy od metod jakościowych ?

DYGRESJA 2

Określenie „ekonomia nie/zmatematyzowana” to nie tylko dziwoląg językowy, co niemal oksymoron. Odmienną propozycją teoretyczną miała być ekonomia behawioralna. Ale okazało się, że ta ostatnia jest paradygmatycznie zgodna z głównym nurtem nauk ekonomicznych. Z tej też racji, (z uporem maniaka) stosuję określenie „ekonomia beha/vitalna”, by bardziej precyzyjnie określić alternatywny nurt w teorii ekonomii, który można by wyprowadzić z teorii usług.

Nadzieje „behawiorystów” okazały się płonne. Obowiązujące w ekonomii instrumentarium badawcze nie pozwala dostrzec „jakościowych” odrębności, które na poziomie ontologii odsłaniają mnogość przedmiotów poznania wraz z ich swoistością. Mechanistyczno-inżynierskie wynaturzenia ekonomii sprawiają, że jest ona obiektywnie niezdolna dostrzec Życie (pomijając oczywisty banał w rodzaju: życie gospodarcze). A przecież tylko Życie – przecząc monizmowi – może być wyzwolicielem Ducha. Opcja techniczna wyklucza witalizm, a bez wyeksponowanej funkcji podtrzymywania Życia – usługi będą jednym wielkimi nieporozumieniem, natomiast teoria (takich) usług – falsyfikatem.

Refleksja retrospektywna

Wypada zatem pokrótce odtworzyć najważniejsze tropy, które ukształtowały korpus ekonomii skutecznie znieczulając ją na impulsy płynące ze strony usług. Systematyzując i jednocześnie uściślając, wskazać można następujące cztery takie treściwo, przedmiotowo, merytorycznie i metodycznie wyodrębnione obszary,  uznając je jednocześnie za priorytety badawcze, marginalizujące problematykę usług:

PRODUKCJNA

Wyróżniona już przez A. Smitha i nobilitowana przez K. Marxa, praca produkcyjna jako źródło bogactwa narodów i podstawowy środek wytwórczy, niejako a priori degradowała usługi. Te ostatnie wykonywane były przecież przez prace NIE-produkcyjne. Systematycznie i systemowo ignorowane usługi, dopiero pod koniec XIX wieku „wrzucone” zostały do jednego worka, tworząc trzeci sektor gospodarki (handel, hotele, banki, cała rzemieślnicza „drobnica” ….)  uzyskując tym samym, naukowo uzasadniony, trwały status trzeciorzędności. Czyli utrwala się klasyczny, trójsektorowy podział gospodarki: po pierwsze – produkcja; po drugie – rolnictwo; po trzecie – usługi. Ponieważ rolnictwo (podobnie jak leśnictwo czy rybołówstwo) z czasem stało się produkcją – więc w skorygowanej postaci owa struktura, na całe lata, przybrała postać: /1/ produkcja; /2/ handel; /3/ usługi.

TECHNIKA

Od kiedy teoria wzrostu gospodarczego na trwałe sprzężona została z wynalazkami technicznymi, czyli najpierw z „postępem technicznym”, a teraz z permanentną innowacyjnością produkcji, usługi musiały zostać potraktowane po macoszemu. Powód oczywisty: dyskredytowały je niskie wskaźniki wzrostu wydajności pracy. Wykonywaną w usługach pracę, zwykle manualna, charakteryzowała  znikoma skłonność do absorbcji postępu technicznego.

Ale wraz z nastaniem nowego tysiąclecia sytuacja zaczęła się zmieniać.

Jednakże kiedy technika  osiągnęła poziom  high – tech, przestając być środkiem do osiągania wyznawczych celów, stała się właściwie zinformatyzowanym technopolem –  już nie tylko autonomiczną, co autorytarną siłą. Jej presja okazała się tak przemożna, że spowodowała radykalną zmianę w rozumieniu i traktowaniu usług.

Skoro każda dziedzina życia społecznego zdominowana zostaje przez technologię, więc w końcu, nieograniczona niczym implementacja osiągnięć technicznych obejmuje również usługi, powodując w efekcie zasadnicze zmiany w sposobach ich świadczenia. Do usług zaczyna wkraczać: mechanizacja, automatyzacja, komputeryzacja, robotyzacja, informatyzacja, cyfryzacja…

A jeśli technika – ze środka produkcji – przekształciła się w  samoistną siłą napędzającą rozwój już nie tylko gospodarczy, to zasadniczym kryterium jej wykorzystania stała się szeroko rozumiana „opłacalność” – rozumiana już nie tylko jako zyskowność czy rentowność, ale jako wydajność i czasooszczędność. Novum dostrzec można w tym, że pod wzmożoną presją technologii, oprócz surowców, materiałów, prefabrykatów, itp. znalazły się niemal wszystkie „zasoby”, jakimi dysponuje współczesne społeczeństwo. A najważniejszym z nich okazał się kapitał intelektualny ( M. Malone, 1997). Wraz z jego aprecjacją dokonała się degradacja pracy fizycznej i produkcyjnej.

I jak to było wcześniej, daremne okazały się oczekiwania, że „wiedza doświadczana” w usługach odmieni dotychczasowe trendy naukowe, a więc  znacząco i wzbogacająco wpłynie na zarządzanie wiedzą jako taką. Tak się, niestety, nie stało. Kolejny raz ujawniło się negatywne oddziaływania teorii ekonomii na usługoznawstwo: nie tylko zaangażowane uczestnictwo w treściach przedmiotowych nie zostało docenione, ale nadto, realizacja usługi pozbawiona została atrybutu sprawstwa. Wreszcie wkraczająca do usług „inżynieria” informatyczna sprawiła, że zaczęły się zacierać rodzajowe odrębności niegdyś występujące między branżami usług. Albowiem kiedy w końcu osiągamy pozom high-tech – liczy się już tylko jedno: podatność usług na  didżitalizację. Aż nareszcie osiągamy taki stan, kiedy nie tylko symbolicznym wytwórcą, co wręcz „usługodawcą” (sic!) staje się: skaner,  

Opisywany tu proces uznać trzeba za nieodwracalny, co potwierdzają szeroko zakrojone plany cyfryzacji, mające bez mała status i charakter programów społecznych. W wyniku realizacji tego procesu, inżynierów – mechaników zastępują inżynierowie wiedzy, a ci z kolei stopniowo wypierani są przez informatyków. Zgodnie z posiadanymi przez nich wiedzą i  kompetencjami – wszystko może być usługą, jeśli tylko owo „coś”, zaspokajając (czyjąś, jakąś) potrzebę, przynosi (komuś) korzyść finansową.

Wreszcie, z powodu rozmycia semantycznego, usługi ujawniły swoją przydatność, chociaż a rebours. Skoro, najważniejszy zasób GOW powstaje w wyniku przetwarzania i wykorzystania informacji, więc nazwanie tego „procesem produkcyjnym” byłoby czymś rażąco nieadekwatnym, ale „procesem usługowym” ? Dlaczego nie? Przecież wszystko może być, więc jest, usługą.

UTYLITARYZM

Za zwieńczenie pozytywistycznego racjonalizmu ekonomii uznać należy tezę głoszącą, iż w finalnym stadium ewolucji pojawia się homo oeconomicus. Tenże, stojąc wobec danego mu wyboru, zawsze racjonalnie wybierze „dobro” o wyższej użyteczności. Aksjomatycznie potraktowana zależność: potrzeba – zaspokojenie – korzyść, także finansowa, przenika myśl ekonomiczną na wszystkich jej poziomach abstrakcji.

Nie bez powodu słowo dobro, w poprzednim zdaniu, wziąłem w cudzysłów. Chcę w ten sposób wskazać na trwałe skojarzenie dobra z użytecznością – tym samym, kolejny raz przypominając – o obwiązującym w ekonomii podziale masy towarowej (podaży) na „dobra i usługi”. W efekcie stosowania takiej dychotomii otrzymujemy pojęcie „dobra” oczyszczone z kontekstu aksjologicznego, ale co gorsza, pozbawiamy usługę tej cechy, która jest nie tylko  jej wyróżnikiem, ale istotą.

Wraz z tym ostatnim stwierdzeniem pojawia się (na razie tylko – sygnalnie) problem dotyczący wykładni/eksplanacji usługi, jako czegoś, co fenomenalnie pojawia się w działalności gospodarczej. Jak to próbuję (od lat) dowodzić, ów sposób zjawiania się usługi sprawia, że to ona przede wszystkim powinna być traktowana jako nośnik Dobra, jako takiego; Dobra, którego wartość nie ogranicza się do użyteczności, ani nie wyczerpuje w jego wyłącznej zdolności do zaspokajania – mniej lub bardziej – pilnych potrzeb.

WIEDZA

Od wybuchu trzeciej rewolucji przemysłowej, to (z kolei) wiedza stała się podstawowym czynnikiem wytwórczym stymulującym wzrost gospodarczy (przez wielu ekonomistów uważna zarówno za środek produkcji, jak i przedmiot pracy).

W GOW obserwujemy więc utrwalanie się nowego stylu myślenia ponad dotychczasowymi podziałami, w rodzaju: przedmiot pracy advers. środek produkcji; produkcja advers. usługi; rzecz/przedmiot aders. „dobro” niematerialne. Potraktowanie wiedzy  jako podstawowego zasobu, implikuje takie nim gospodarowanie, jak to wcześniej dotyczyło każdego materiału/surowca. Dodać wypada: w zasadzie, ponieważ jeśli nawet powiększające się w postępie geometrycznym zasoby wiedzy są (już) nieograniczone, to z pewnością, ograniczony jest dostęp do tych najcenniejszych – czyli podatnych na komercjalizację.

W efekcie, to wszystko, co gromadzenia, przekazu,  przetwarzania i wykorzystania wiedzy dotyczy –  staje się usługami, ściśle: usługowym biznesem. Nagle okazuje się, że usługi są najważniejszym sektorem gospodarki; cudownie opadły na ziemię (dotychczas jałową, albo dostatecznie wyjałowioną) rozpięte na spadochronie wiedzy.

Ale nie łudźmy się, usługa objawiająca się niczym deus ex machina, spływa w chmurze wypełnionej paradoksem. W GOW priorytetowe znaczenie usług wyrasta nagle z nie/wiedzy o istocie usługowego świadczenia.

Nie jest rzeczą trudną wskazać przyczyny tego braku. Poza tym, o czym była mowa wyżej, wypada dodać, że ignorancja stała się handicapem; elementarne braki z teorii usług pozwoliły bez jakichkolwiek oporów otworzyć czeluść, do której zsypywane są przeróżne koncepty.

DYGRESJA 3

Chociaż większość owych konceptów nosi na sobie wyraźne HABILITACYJNE piętno, to pewnie dlatego wymagają ozdrowieńczej REHABILITACJI, czyli witalizacji.

W społeczeństwie wiedzy, a zwłaszcza w społeczności „ludzi wiedzy”, jaką są naukowcy, stan nie-do-informowania nie powinien w ogóle wystąpić. A jednak!

Czyż przejawem rażącej niewiedzy jest niezdolność dostrzeżenia różnic między: generalizacją a idiomatycznym ujęciem; procesem a jednostkowym zdarzeniem; produkcją a usługami; sprawstwem a wymianą.

Sygnalizowaną tu lukę poznawczą chciałbym, przynajmniej częściowo, wypełnić, zatrzymując się na chwilę na stosownym łączniku tematyczno-pojęciowym.

ABSTRAKCJA

Wpływ, jaki na sposób uprawianie ekonomii wywarły metody ilościowe jest ewidentny. Nie trzeba też szeroko się rozpisywać, by to potwierdzić. Wystarczy przywołać statystykę, ekonometrię, badania operacyjne, ekonomię matematyczną… Na naukowych wyżynach abstrakcji osiąganych w tych dyscyplinach – efemeryczna i idiomatyczna usługa wprowadzałaby zbędne komplikacje. Także w naukach o zarządzaniu, specyfika podmiotu świadczącego usługi (gabinet, szpital, szkoła, ratusz…), czy też s y t u a c j o n i z m wnoszący „wysoki kontekst”, byłyby barierą utrudniającą łatwe generalizacje. O ile łatwiej budować modele i tworzyć zoperacjonalizowane i operacjonalizujące algorytmy posługując się zaledwie trzema kluczowymi pojęciami: produkcja, przedsiębiorczość, przedsiębiorstwo. Konsekwencją tak zaawansowanego abstrahowania jest dystans między teorią (ekonomii) a praktyką (społeczną), „sklejany” z kolei przez marketing dzięki jego terminologii i  upowszechnianiu zastosowania takich słów – „wytrychów” jak: produkt, klient, potrzeby, firma…

WIEDZA RADOSNA, CO UŻYTECZNĄ SIĘ STAŁA

W podsumowaniu powyższego przeglądu chciałbym jeszcze zwrócić uwagę nie tylko na METODĘ, co na MODĘ. Ciągle „trendy” jest wiedza! Ta ostatnia narzuca określony sposób badania i objaśniania danego, więc każdego fragmentu rzeczywistości.

Darując sobie zajmowanie się w tym miejscu teorią wiedzy, skupić chciałbym uwagę na jej podstawowym desygnacie – użyteczności. Wiedza przestała być wyłączną prerogatywą nauki, a stała się podstawowym zasobem GOW. Wynikają stąd dwie ważnie implikacje: po pierwsze, nobilitacja ekonomii prowadząca do jej „Noblizacji”; po wtóre, użyteczność wiedzy – jako kryterium jej wartościowania – spowodowała rezygnację z poszukiwania prawdy. Słowem – wiedza zapewniła ekonomii podwójny tryumf.

Inaczej niż w czasach Nietzschego – to podatność na skomercjalizowanie przesądza dziś o znaczeniu wiedzy; wiedza już dziś nikogo nie wyzwala, ani nie uskrzydla. Nawet dla naukowców użyteczność wiedzy/badań jest ważniejsza od docierania do prawdy i dlatego, stając się ekspertami, przestali być uczonymi. Ale też z tego właśnie powodu kategoria użyteczności pokazuje i uzmysławia nam, gdzie tkwi zasadniczy powód rozziewu między ekonomią a teorią usług, jeśli tę ostatnią traktować nie tyle ambicjonalnie, co serio.

UŻYTECZNOŚĆ  DOBRA

W myśleniu modo oeconomico napotykamy coś w rodzaju aksjomatu, że użyteczna rzecz (w domyśle: materialna), to desygnat dobra. Pojęcie „dobra” implikuje konotację rzeczową, by nie powiedzieć materialną, albowiem tylko coś konkretnego może zaspokoić potrzebę. Stąd też się wywodzi obowiązujący w ekonomii podział masy towarowej na „dobra i usługi”. W efekcie takiego ujęcia, okazuje się, że świat człowieka (rzeczywistość), to przede wszystkim „magazyny surowców i wyrobów gotowych” oraz procesów umożliwiających jego zapełnianie.

Alternatywna perspektywa odsłaniająca inny wymiar świata przebija się z trudem, bowiem ta pojawić się może wraz z orientacją na Ż y c i e, które trzeba jakoś przeżyć, owszem, poszukując ułatwień i borykając się z przeciwnościami.

To właśnie kategoria Życia (i jego pochodna: egzystencja) jest tym momentem  granicznym, albo punktem zwrotnym, w którym napotykamy usługi.

W usługowym kontekście Dobro nabiera innego znaczenia. Jest nim to wszystko, co czyniąc życie ludzkie godziwym, chroni człowieka przed opadaniem w świat, rozumiany jako składowisko rzeczy materialnych. Usługi to jedyny szaniec przeciw reizmowi, jaki usypać może człowiek. W wyniku takiej kontaminacji pojawiają się dwa światy, a ich znaczenie rozkłada się „na opak”. Ten świat wypełniają (wypada powiedzieć: zapychają) masowo produkowane rzeczy, nazywane przez ekonomistów również „dobrami”; natomiast tamten świat wyłania się wraz z pomnażaniem (jakiegoś) nieokreślonego Dobra wyższego. Ale to dzięki owemu wyniesieniu odsłania się duchowy wymiar egzystencji.

Pisane z dużej litery Dobro staje się  trudne do zaakceptowania jeszcze z jednego powodu, albowiem tworzy ono zbitkę słowną, jaką jest DOBRO WSPÓLNE. A to pojęcie wykreślone zostało ze słownika ekonomii liberalnej.

Stało się tak z oczywistego powodu. To ostatnie – wyróżnione – pojęcie  uświadamia nam dobitnie, że w ekonomii obowiązuje skrajnie indywidualistyczne rozumienie użyteczności skorelowanej z określoną jednostkową potrzebą. Ten prosty zabieg eliminacji ogranicza ryzyko popadania w konflikt interesów, jaki mógłby się pojawić wraz z uwzględnieniem wymiaru wspólnotowego. Stąd wynika trwale ambiwalentny stosunek ekonomii do sektora usług publicznych.

Dobro wspólne – jego pojawienie się w tym miejscu prowadzonych rozważań, tym wyraźniej unaocznia odmienność obu opisywanych tu światów.

Truizmem jest teza, że świat prawdziwie ludzki może być wytworem zbiorowego wysiłku, efektem współpracy wspólnot i dokonań wielu generacji, a nie magazynem rzeczy, nawet jeśli jest nim bajecznie kolorowe centrum handlowe. Jedynie współ/tworzenie wartości scala ludzi, natomiast konsumowanie (ich) atomizuje.

EKONIMIA BEZ USŁUG

Dochodzimy wreszcie nie tylko do konkluzji, ale też to punktu, w którym ujawnione być powinno główne źródło inspiracji do napisania tego artykułu. Jest nim książka: Ewolucja nauk ekonomicznych. Jedność a różnorodność. Relacje do innych nauk. Problemy klasyfikacyjne, praca zbiorowa pod red. Mariana Goryni, PAN, Warszawa, 2019.

Już  pierwszy rzut oka na spis treści pozwala się zorientować, że o układzie całości i zwartości poszczególnych części zadecydowały kryteria dyscyplinarno – instytucjonalno – formalne; ma to oczywiste implikacje – najpierw metodologiczne, a następnie teorio-poznawcze. Pomijając „Wstęp” autorstwa redaktora naukowego, każdy prezentowany w publikacji zestaw zagadnień – części pojawia się pod szyldem jednego z trzech (ekonomicznie dookreślonych) komitetów ekonomicznych PAN. Dzięki takiej redakcji tekstu, widać nader wyraźnie  – jak skonstruowana została „struktura”  ekonomii.

Buduje ona swoją tożsamość na sprawdzonych komponentach zapewniających jej status nauki: wyodrębniony przedmiot/zakres badań; własne – ale i zapożyczone – metody doprowadzone do perfekcji; niekwestionowana przydatność… A że jest na poły tyleż nauką empiryczną, co teoretyczną, zatem jej dokonania są nie-do-zakwestionowania. Jako teoria wyłaniająca się z badania realnych procesów gospodarczych, zawsze przejdzie nader pomyślnie test autonomiczności i wiarygodności. Ale (sięgając po kolokwializm) ten „pozytyw” ma – niestety – swój „negatyw”.

Tak solidnie uformowany korpus wiedzy ekonomicznej, po pierwsze, uzasadnia stosowanie liczby pojedynczej (ekonomia – a nie nauki ekonomiczne), a po wtóre, pozwala zdiagnozować jej aktualny status teoretyczny. Nazwałbym go stadium post/paradygmatycznym, tzn. mamy ustalony korpus wiedzy, bez zapowiedzi jakichkolwiek rewolucyjnych przewrotów. Jak zakładano i oczekiwano, nie spowoduje go ekonomia behawioralna. Rzec można – stagnacja jako finał „ewolucji”.

Oczywiście w analizie ex post zawsze wykazać można jakieś zmiany i nazwać to ewolucją, ale ściśle biorąc „ekonomia ewolucyjna” uskutecznia raczej in/wolucję,  raczej zmierza w  stronę „ekonomizmu” czego potwierdzeniem  jest jej mariaż z naukami technicznymi; NB dokonany za pośrednictwem informatyki.

Szukam w tej jasno zarysowanej „strukturze” śladu usług. Daremnie.

Można się było tego spodziewać. Taka konstatacja nie była też dla mnie wielkim zaskoczeniem, ani tym bardziej żadnym odkryciem –  co starałem się wyżej wyjaśnić. Mam świadomość zaledwie szkicowego zarysowania problemu, jak i tego, że pełne wyjaśnienie „atawizmu usług” w myśli ekonomicznej wymagałoby napisania opasłej książki, a ja już nie mam sił, ani motywacji. Pozostaje mi tylko blog i przyczynkarskie dopiski – choćby taki, jak ten poniżej.

Dopisek 1

Skoro – jak to wynika z wstępnej deklaracji zamieszczonej w przywoływanej publikacji PAN-owskiej, za podstawę ontologiczną uznany został realizm (z wyraźną inklinacją w stronę reizmu), to wszystko staje się jasne, a konsekwencje – przewidywalne.

Jeśli usługa – jak ją postrzegam i definiuję, a liczba pojedyncza ma tu istotne znaczenie  – jest tym co wydarza się pomiędzy usługodawcą a usługobiorcą  to, rzecz jasna, tak rozumiana, nie spełnia warunku „rzeczowej” konsystencji, więc tym samym, z trudem mieści się w polu badań ekonomii.

Czy jest jakaś szansa, by ekonomia „głównego nurtu” otworzyła się na inną – nie mechanistyczną – perspektywę ontologiczną? Kiedyś w to wierzyłem, walczyłem i …przegrałem; przegrałem, ale nie poległem, więc:

Dopisek 2

Taką szansą byłaby ekonomia nie behawioralna, tylko BEHA/VITALNA, którą wprowadzić można JEDYNIE z teorii usług –  rozumianej jako interdyscyplinarne usługoznawstwo .

Pytanie: kto miałby to zrobić?

Kazimierz Rogoziński