Bezstresowe wychowania, przyjazna uczniom szkoła, kreatywna pedagogika – dotarły również do uniwersytetu… Co więcej, wszystko te innowacje dydaktyczne doprowadziły do aberracji mentalnej, jaką objawia kadra profesorska. O sto osiemdziesiąt stopni odwrócona została klasyczna relacja nauczający/:/uczeń. Za jej potwierdzenie uznać można opinię wyrażoną przez prof. Pawła Taranczewskiego z ASP w Krakowie, który tyleż lapidarnie, co jednoznacznie orzekł: Student wie lepiej! (w: P. Taranczewski, P. Tendera, Rozmowy o malarstwie, Kraków, 2016)

Mianowicie, a CO wie lepiej ?

Zastanowiwszy się, rzec można, że student wie nie tylko lepiej, ale NAJlepiej, jakie są jego oczekiwania; zazwyczaj uśrednione, by nie powiedzieć zminimalizowane. Przecież studia, to nie tylko najprzyjemniejszy okres w życiu młodego człowieka, ale – bez wątpienia –  w całym jego życiu. Temat to pojemny – można więc dywagować w  nieskończoność. Poza tą wiedzą, reszta to jedynie przeczucia tego,  co ważne, i tylko przypuszczenia, skoro  studenci „nie wykształcili się jeszcze w stopniu pozwalającym  posiąść wiedzę  na temat tego, co istotne” (A. Bloom)

Założenie

Choć wiem, że będzie to przejawem zarozumialstwa, zabieram głos w dyskusji przekonany, iż mogę wnieść do debaty coś ważnego, a może nawet rozstrzygającego. Przyjmuję bowiem, że kontrowersyjną kwestię wiedzy/niewiedzy studenta, rozwiązać można przyjąwszy – jako pewnik – iż mówimy o świadczeniu usługi kształcenia. Podkreślam to słowo, które implikuje fakt oczywisty: student jest usługobiorcą.

Istnieje bogata literatura z zakresu teorii usług wyjaśniająca, jak przebiega świadczenie usługi (w tym przypadku tzw. osobistej), czym jest relacja usługowa i na czym polega zaangażowanie stron itp. Co więcej, rozwiązana też została osławiona kwestia „asymetrii informacyjnej” wyróżniająca zwłaszcza usługi profesjonalne.

Sięgając po ten dorobek teoretyczny, można wykazać, o jaką wiedzę studenta tu chodzi. I czym wiedza usługodawcy (profesora) różni się od wiedzy  nauczanego (studenta).

Uwaga

Natomiast uprzedzając ewentualne zarzuty, iż cytowana wypowiedź odnosi się do kształcenie studentów uczelni artystycznej (w domyśle – tych bardziej utalentowanych i wszechstronnie uzdolnionych), odpowiem tak: owa odmienność zarówno toku kształcenia, jaki i awansowania została zakwestionowana, a właściwie  zlikwidowana, wraz z wprowadzeniem w 2003 roku jednolitej ustawy o stopniach i tytule naukowym oraz  o stopniach i tytule naukowym w zakresie sztuki. Tym samym, jak zadecydowała pani Minister Szkolnictwa Wyższego, realizujący jej zapisy uniwersytet artystyczny w niczym nie różni się od pozostałych uniwersytetów.

Sedno

Wchodząc teraz w sedno zagadnienia, odróżnić należy PRZEDMIOT świadczenia od PODMIOTÓW w to zaangażowanych.

Przedmiot świadczenia.

Przypomnę, że poddaję analizie USŁUGĘ kształcenia; zatem należy zapytać o to, co jest PRZEDMIOTEM świadczenia, i jaką wiedzę o tym przedmiocie posiada student- usługobiorca ?

Formułując merytorycznie poprawną odpowiedź trzeba wskazać na sposób, w jaki usługa (podkreślić wypada: k a ż d a) jest wykonywana. Otóż dokonuje się to przez  systematyczną realizację  zaprojektowanego wcześniej usługowego produktu (termin „techniczny”). I co ważne, w jego projektowaniu – w zróżnicowanym stopniu –  współuczestniczyć powinien student.

Wraz z tym stwierdzeniem wyłania się trudna, acz możliwa do określenia, kwestia współudziału studenta w określeniu zawartości usługowego produktu dydaktycznego.

Anatomia usługowego produktu

W literaturze przedmiotu można zaznajomić się z wypracowaną uniwersalną metodą konstruowania usługowego produktu. Upraszczając, jego zawartość tworzą dwie podstawowe składowe: rdzeń oraz obudowa rdzenia.

Rdzeń  usługi kształcenia wypełniony zostaje odpowiednio wyselekcjonowaną  treścią pochodzącą z określonej dyscypliny naukowej bądź rodzaju sztuki. Za ten wybór i sposób przekazu – oczywiście – odpowiada profesor, albowiem trzeba dogłębnie poznać korpus jakiejś nauki/wiedzy/sztuki, aby stwierdzić, co jest w nim najważniejsze.

Obudowa. O tym, co wypełnia obudowę rdzenia – nie tylko może, ale powinien współdecydować student. Jednak uwzględnienie jego preferencji i wyborów nie może prowadzić do powstania czegoś, co byłoby zlepkiem przypadkowo dobranych komponentów składających się na curriculum. Jego propozycje są „ograniczone” opcją wydobycia z rdzenia maksimum korzyści. Słowo „ograniczenia” biorę w cudzysłów, bowiem – ściśle biorąc – są to wybory/decyzje optymalizujące, a nie ograniczająca. Więc podkreślam raz jeszcze: obudowę rdzenia tworzy to wszystko, co pozostaje w komplementarnej zależności z rdzeniem usługi, uprzednio ukształtowanym przez uczonych.

Student może wykładowcy – co najwyżej – podpowiedzieć, jak usprawnić przekaz, ustrukturyzować kolejne progi, które musi pokonać,  jak nabywać  umiejętności/kompetencje w bardziej efektywny sposób lub zaproponować  lepszą formę sprawdzenia przyswojonej wiedzy.

Kształcenie jako kształtowanie

Studia uniwersyteckie, to dwa przebiegające równolegle procesy: kształcenia (elit) i kształtowania (osobowości studiującego) – ale, niestety, o tym  zapomnieliśmy. Zapomnienie nie jest przejawem żadnej amnezji, tylko skutkiem realizacji wytycznych nowej pedagogiki, która dotarła również na poziom studiów wyższych. Zgodnie z nowym paradygmatem pedagogiki, ucznia, a tym bardziej studenta, nie powinno się wychowywać, ponieważ oznaczałoby to naruszenie jego „wolności od”…  Samorealizacja – jak ją należy rozumieć – jest uwolnieniem młodego człowieka od narzucania mu czegokolwiek przez nauczającego. Trzeba chronić go od wpływu autorytetów, a zwłaszcza przed wskazywaniem wzorów osobowych, które tradycyjna pedagogika zalecała naśladować.

Studiowanie sprowadziliśmy wyłącznie do przekazu wiedzy, przyjąwszy, że  kształcimy wyłącznie specjalistów i ekspertów.  W tak przebiegającym procesie dystrybucji wiedzy fachowej nie uwzględnia się wpływu przekazywanych treści na przemianę wewnętrzną odbiorców.

W efekcie, rzekomo uwolnione zdolności kreacyjne są iluzją, ponieważ są niczym innym, jak tylko ekspresją pustego wnętrza nieukształtowanej osobowości. Kształcąc w ten sposób, nie mamy wpływu na to, jak przekazana wiedza i nabyte kompetencje zostaną przez absolwentów wykorzystane w ich życiu zawodowym.

Nie tylko w Polsce, całkowicie zatracony został formacyjny charakter studiów akademickich.

A przecież studia wyższe (bo nie tylko uniwersyteckie) służą przede wszystkim temu, by rozbudzić w studiujących wrażliwość na sprawy najważniejsze i naprawdę wielkie.

Szacunek strat

Jak można się zorientować, usługowa wykładnia studiów dostarczyła „klucza” pozwalającego nie tylko wyjaśnić usługowy charakter kształcenia, ale też obnażyć błędne założenia tworzące podstawy funkcjonowania  systemu szkolnictwa wyższego. Model kompetencyjny, jako  podstawa programowa, definitywnie zanegował klasyczną relację: profesor – student. Obowiązujące minima programowe łącznie z dostosowanym do doktryny egalitaryzmu uśrednionym systemy ocen, spowodowały, że absolwent uniwersytetu przestał być  odpowiednio  ukształtowanym indywiduum ludzkim, przygotowanym do życia w coraz bardziej skomplikowanym świecie.

Niezmiennie powraca retoryczne pytanie: czy wystarczy, żeby absolwenci byli sprawnymi fachowcami?; i czy nabyte kompetencje w zakresie jakiejś specjalizacji są ważniejsze od tego, jakimi będą ludźmi?

Wykorzystanie  nabytych kwalifikacji (formalnych) i uprawdopodobnionych (teoretycznie) kompetencji nie jest sprawą wyłącznie techniczną, ponieważ ich przydatność ujawnić się może dopiero we współdziałaniu tworzącym zręby społecznego współżycia. A współdziałanie, czy współpraca bez IDEI naprowadzających są niewiele warte.

Może nie wszystko stracone

Przyczynione wyżej uwagi dotyczące usługi kształceniowej dają podstawy do sformułowania następującego stwierdzenia: uznanie uniwersytetu za organizację usługową nie musi oznaczać, że standardy wartości akademickich powinny zostać ustanowione przez popyt. Usługowy charakter działalności dydaktycznej, dopuszczający zróżnicowane poziomy komercjalizacji, daje się obronić, jeśli się uwzględni „czym w istocie jest usługa kształcenia”.

Jej tyleż formacyjny (wobec studenta), co służebny (w stosunku do społeczności) charakter sprawia, że profesor nie może być sprzedawcą atrakcyjnych produktów, ani tym bardziej przyciągającym tłumy show-man’em.  A odwołując się do etymologii – chciałbym  przypomnieć, że   słowo profesor, wyprowadzone z czasownika pro-sum, oznacza: ten, który został powołany, by dać publiczne świadectwo prawdzie. Zatem, obcowanie z profesorem powinno być dla studenta swego rodzaju przywilejem, ponieważ to on, a nie student, wie to (przynajmniej teoretycznie), co wiedzieć się powinno.

Profesor twierdzący, że „student wie lepiej” mija się z prawdą i powinien zmienić zawód.

Kazimierz Rogoziński