Wokół tego pojęcia koncentrują się ostatnimi laty zainteresowania amerykańskiej „szkoły psychologii pozytywnej”, chcącej się pochwalić własnym oryginalnym dorobkiem, a nie kopiowaniem, czy rozwijaniem dokonań europejskich teoretyków psychologii (Freud, Adler, Jung, Frankl…). Zamiar ambitny, jakkolwiek, okazuje się złudny. Chciałoby się powiedzieć, że jeśli chodzi o wiedzę o człowieku [także tą – psychologiczną] to …wszystko już było.
Tak też wygląda sytuacja z „Dobrostanem”. Jako kategoria opisowo-poznawcza sytuuje się przecież pomiędzy eudajmonizmem a hedonizmem. Zastanawiające, jest na przykład, dlaczego w tak określonym kontekście (nazwijmy to: klasycznej myśli greckiej), nie sięgnięto po schole, ani jej późniejszy rzymski odpowiednik – otium? Przecież w starożytności miało ono głębokie, szlachetne – rzec można, pedagogiczne – znaczenie. Oznaczało owe, wyróżnione chwile życia, które człowiek miał wyłącznie dla siebie, albo odnajdywał w nich siebie. Suponuję, że odkrywczą okazać by się mogła reinterpretacja obu kategorii czasu [otium – nec/otium] przeprowadzona w odniesieniu do tyleż „telewizyjnego”, co „rozrywkowego” współczesnego społeczeństwa amerykańskiego.
W innym jeszcze ujęciu, „dobrostan” sytuuje się gdzieś, między wyznaczaną przez statystyków „jakością życia” a etycznie pojmowanym „życiem godziwym”. Jego pojawienie się i spopularyzowanie zawdzięczamy psychologii i uznać możemy za skutek zmian, jakie dokonały się w tej nauce ostatnimi laty. Doprowadziły one do wyodrębnienia się ‘psychologii pozytywnej’, co brzmi równie przedziwnie, jak określenie „psychologia humanistyczna”. W opiniach czołowych adherentów, ten nowy „pozytywizm” jest wprawdzie wykwitem nauki współczesnej, ale z wyraźnymi nawiązaniami do myśli starożytnej, zwłaszcza do eudajmonizmu, więc korzeniami sięga czasów Sokratesa.
Oczywiście, nie do pomyślenia byłaby tu zwyczajna kontynuacja, choćby dlatego, że wprawdzie dla starożytnych Greków dobro znaczyło zawsze „Dobro dla…”, ale bycie szczęśliwym nie zależało wyłącznie od człowieka; przesądzała o tym hermaimene i zakrzątane Mojry.
Nadto, nie może być mowy o kontynuacji, ponieważ ambicje współczesnych badaczy są niepomiernie, zwłaszcza w odniesieniu do skromności starożytnych protoplastów. Dziś oba pojęcia poddawane są wnikliwej interpretacji, w której psychologowie mają znaczący udział. Można się, choćby częściowo, z nim zapoznać dzięki zredagowanej przez J.Czapińskiego książce (Psychologia pozytywna. Nauka o szczęściu, zdrowiu, sile i cnotach człowieka, Warszawa, 2004), której cześć druga stanowi literaturowe źródło opracowania tego fragmentu.
Już chociażby na podstawie wstępnej charakterystyki psychologii pozytywnej można się przekonać, że jej ustalenia mają szeroki rezonans. Wpływają zarówno na wyjaśnienie znaczenia cywilizacyjno-materialnych podstaw życia szczęśliwego, jak i na zrozumienie indywidualnych motywów osiągania tegoż stanu. Z wielości interesujących wątków tematycznych przewijających się w cytowanej publikacji, wydobywam jedynie te, które – moim zdaniem – znajdują bezpośrednie powiązanie z udziałem usług w tworzeniu owego dobrostanu.
Bez wątpienia, psychologii pozytywnej zawdzięczamy zwrócenie uwagi na brak jednoznacznie pozytywnej korelacji między „maksymalnym zaspokojeniem potrzeb” a zadowoleniem z życia; między wzrostem gospodarczym [PKB] a poprawą wskaźników zdrowo/stanu psychicznego. Wyraźnemu ograniczeniu [bo słowo „sfalsyfikowanie” jeszcze nie pada] ulega teoria potrzeb [A.Maslowa], która w ekonomii stała się teorią kanoniczną.
W osiemdziesiąt lat po jej opublikowaniu, jak każda teoria, traci swoją ważność, czyli wartość eksplanacyjną. Co najwyżej, swoją aktualność zachowuje jedynie w mikroekonomii odnośnie do zaspokajania potrzeb podstawowych, organicznie zdeterminowanych, najpilniejszych i nieodzownych. Po ich zaspokojeniu słabnie zależność między wysokością dochodów i wydatków konsumpcyjnych a poczuciem zadowolenia i szczęśliwości. Mamy tu raczej zapowiedź wystąpienia korelacji ujemnej, której symptomy zostały rozpoznane przez psychologię pozytywną, ale zignorowane przez marketing. Rozpasanie konsumpcyjne wcale szczęścia nie zapewnia, a pławienie się w głównym nurcie konsumpcjonizmu oznacza wręcz „zmarnowanie życia”. Świadczą o tym na przykład: wyższa stopa samobójstw, włączenie zaburzeń psychicznych do grupy chorób cywilizacyjnych (depresja, autyzm…), słabnące więzi społeczne czy rosnąca przestępczość. „Negatywne skutki bogacenia się społeczeństw w zakresie relacji interpersonalnych (rozwody, utrata zaufania do innych ludzi, samotność), zaburzeń afektywnych (depresja coraz to młodszych roczników), patologii (np. narkomania), nadmiernej liberalizacji norm mogą niwelować, a nawet przewyższać pozytywne skutki psychologiczne wzrostu zamożności i lepszego zaspokajania potrzeb zależnych od pieniędzy. Zwracają na to uwagą coraz częściej badacze jakości życia” ( op.cit. s. 58).
Co oczywiste, nie na tych niepokojących ustaleniach i ostrzeżeniach kończą się dokonania psychologii pozytywnej. W wypracowanych przez nią koncepcjach znaleźć można starania przezwyciężenia behawioralnego modelu człowieka i wypracowania stanowiska bliskiego antropologii [filozoficznej łącznie z kulturową]. Sednem tych poszukiwań jest weryfikacja podstawowych założeń odnoszących się modelu – czy raczej: mechanizmu – zaspokajania potrzeb. Oprócz radykalnego rozróżnienia potrzeb od pragnień- co stało się zasługą choćby S. Weil (by o kontynuatorach nie wspomnieć) – pojawiła się ciekawa propozycja. Otóż M. Seligman wprowadza rozróżnienie przyjemności, wynikającej z chwilowej prywacji, doraźnego smakowania nowości czy bezmyślnego chłonięcia wrażeń – od gratyfikacji. Ta ostatnia jest już czymś trwalszym, wynika z oddania się bez reszty temu, co się robi, jest efektem zaangażowania w działanie ujawniające mocne strony i cnoty człowieka. Zauważmy, to drugi, po McIntyer’ze, godny odnotowania, przykład w/y/prowadzenia cnót – poza etyką – w celu wyjaśnienia zachowań i dążeń ludzkich.
Gratyfikację zapewnić może postępowanie zgodne z osobistym profilem zdolności. Tenże rozłożony na elementy pozwala wyodrębnić sześć kardynalnych cnót, które można uznać za zasadniczy czynnik pozytywnych doznań emocjonalnych, pojawiających się z jednoczesnym pogłębianiem samoświadomości. ”Aby jednak nasze życie nabrało prawdziwego sensu, swoje mocne strony powinniśmy starać się wykorzystywać na rzecz czegoś, co wykracza poza nas samych (dla dobra innych ludzi, idei, kultury, cywilizacji”( op. cit. s. 78).
Uwaga 1.
Aby pojawić się mogły gratyfikacje, a wraz z nimi odczucie spełnienia, dobrostan nie możne być sprowadzany do satysfakcji z doraźnego zaspokojenia potrzeb.
Wracam raz jeszcze do cytowanego wyżej zdania. Pozwoliłem sobie podkreślić je całe, ponieważ tworzy ono łącznik między psychologią pozytywną a rozwijaną na/w tym blogu ( i publikacjach mojego autorstwa) nie mniej pozytywną teorią usług.
Łącząc oba podejścia, można by następstwa takiego – powiedzmy – synkretycznego myślenia wyrazić następującymi słowy: Aby nasze życie nabrało sensu musimy wyrwać się z materialnego kręgu domkniętego imperatywem zaspokajania potrzeb. Otwarcie się na pragnienia jest szansą, by nasza egzystencja wypełnić się mogła gratyfikacjami; albowiem być naprawdę człowiekiem znaczy być więcej, niż tylko człowiekiem. A takie pełniejsze, więc i spełnione życie osiągnąć można otwierając się na przyciągające oddziaływanie wartości; dzięki pozytywnej reakcji/odpowiedzi na atraktory (wartości).
Uwaga 2.
Dobrostan nie jest subiektywnym odczuciem, chwilowym zadowoleniem; powstaje wraz z dążeniem do współ/działania – którego celem jest osiąganie stanu zmelioryzowanej rzeczywistości. Jest więc kategorią opisującą synergiczność rozproszonych wysiłków podejmowanych po to, by wzbogacić egzystencję i nasycić życie wspólnoty autentycznymi wartościami. Z tego tez powodu, dobrostan jednostki ma swój „publiczny” odpowiednik.
I tu pojawia się zasadnicza trudność, ponieważ wartości (a więc i Dobra) się nie konsumuje, tylko urzeczywistnia, co oznacza angażowanie się w to, aby zaistniały. Dzięki owemu zaangażowaniu mamy udział w wydarzeniu się czegoś ważnego. Na ten moment zwraca uwagę zarówno M. Csikszentmihalyi (nazywając go a flow), jak i M.Seliman, który jest przekonany, że jest to taki stan, takie szczególne odczucie, kiedy czas ulega zatrzymaniu, kiedy „czujesz się jak u siebie” i nie chciałbyś być w żądnym innym miejscu.
Co przywodzi na myśl goethańskie „verweihle doch… „
Dla współczesnego osobowości uformowanej wedle faustycznego wzoru jest to niebagatelne wyzwanie. Jak doprecyzowuje cytowany tu Seliman, okoliczności sprzyjające powstaniu tego stanu występują wtedy, kiedy „największa z twoich możliwości pasuje dokładnie do największego z twoich wyzwań, przed jakim stajesz”
W osiąganiu dobrostanu mamy więc do czynienia z usiłowaniem przezwyciężania biologicznej doniosłości życia [zoe] zamkniętego w gorsecie instynktoidalnych potrzeb; przezwyciężaniem, będącym wspinaniem się, osiąganiem wyższego poziomu Życia [bios]. W ten sposób egzystencja (przypomnę – jako wykraczanie ex-sistentia] przestaje być wegetacją, a staje się Życiem godnym człowieka.
Życie jako zadanie, jako wysiłek, jako „wola mocy” – z tej racji ekspresja Życia wnosi w behawioralnie odczytywaną i mechanistycznie programowaną rzeczywistość element nieobliczalności, sprawiając, że „problemy życia są nierozwiązywalne na powierzchni, dają się rozwiązać jedynie w głębi” (L.Wittgenstein, Uwagi różne, Warszawa, 2000 )
Uwaga 3.
Życie można uczynić bardziej znośnym, umniejszyć ciężary egzystencji dzięki pomocy inny, pomocy która w zorganizowanej formie staje się działalnością usługową, przybierającą formę współpracy.
Można by myślami krążyć wokół conditio humana niewyobrażalnie długo nie wyczerpawszy tematu; więc uwaga podsumowująca i trzy wnioski zamykające wywód.
Najpierw wyrażanemu tu tokowi myślenia nadaję postać konkluzji (Uwaga 4.), sformułowanej pro domo sua.
Uwaga 4.
Istotę ‘usług’ można wyjaśnić tylko w odniesieniu do Życia, w rozumieniu - nadanej mu wyżej - egzystencji.
W uwalnianie od ciężarów i ograniczeń biologicznego podłoża pomocną rolę spełnić mogą tylko usługi (od porodówki i przedszkola poczynając …). Ich niezastępowalna rola daje o sobie znać we wspomaganiu wspomnianego wyżej wysiłku transcendowania ku stanom wyższym, których osiąganie nie może być heroicznym wyczynem wyłącznie samotnej jednostki. Samorozwój, samorealizacja, indywidualna ścieżka kariery prowadzą do fikcji „samo/stanu” – ułudy samostarczalności. Przypominam to „datujące” słowo, które – przynajmniej mnie – kojarzy się z samotną starością.
Z tak sformułowanej ustaleń wyprowadzić można następujące wnioski:
/a/ Chociaż popyt na wiele usług wyrasta z organicznego podłoża [i intensywność ich odczuwania znaczona jest pilnością potrzeb], to ze względu na interpersonalny charakter relacji usługowej pojawia się możliwość, wręcz jedyna szansa, wyzwolenia z pułapki własnych potrzeb, czyli zamkniętego kręgu „tego samego”.
/b/ Spotkanie z usługodawcą wcale nie musi przekształcać się w bilateralny układ, zafiksowany wedle zasady: Zawsze do usług, czy też pretensjonalnej formuły: Nasz klient, nasz pan.
/c/ Wynikająca z relacji usługowej otwartość na inne Ty, daje o sobie znać zwłaszcza w usługach publicznych.
/d/ Nierozerwalnie z usługami związany kontekst egzystencjalny sprawia, że działalność organizacji usługowej odnoszona być powinna nie do abstrakcyjnego otoczenia rynkowego, tylko wpisana w środowisko, w którym żyją jej klienci. W fenomenologii zwykło się je nazywać Lebenswelt, co oznacza środowisko przysposobione ku temu, by mógł „etycznie zadomowić się w nim człowiek*”. Tak rozumiane środowisko stworzyć mogą jedynie gotowi do podjęcia współpracy spolegliwi ludzie.
/e/ DOBROSTAN – potwierdza etyczne zadomowienie w tak rozumianym środowisku życia, a ponieważ odnosi się do „stanu” – można określać jego różne poziomy.
/f/ Jednostkowego dobrostanu nie da się osiągnąć bez współudziału, czyli angażowania się osób w tworzenie dobra wspólnego. Zasadniczy trakt prowadzący od dobrostanu jednostkowego do dobrostanu wspólnoty wiedzie przez usługi.
* „Ethos”, po Heideggerze, oznacza również miejsce, w/na którym jakaś żywa istota „zadomowiła się”, które stanowi naturalne dla niej miejsce pobytu, gdzie czuje się bezpiecznie i nie potrzebuje maskować siebie. Człowiek, jak wszystko co żyje, szuka swojego „ethosu” — miejsca zadomowienia i kręgu swojskości. Otwiera się i mówi „od siebie”, gdy czuje, że stworzono mu lub sam sobie zdołał stworzyć coś z tej zadomowionej atmosfery. Zamyka się, gdy pogrąża się (go) w świecie obcym, wrogim, podejrzliwym – pisał w eseju poświęconym Antoniemu Kępińskiemu. J. Tischner. J.Tischner, (Filozofia wypróbowanej nadziei, Znak, nr. 237)
Kazimierz Rogoziński