Wstęp
Ulegając nastrojom wywołanym wielką zmianą kalendarza i pożegnaniem XX wieku napisałem książkę („Cywilizacja usługowa – samorealizujące się niespełnienie”, Poznań, 2003). W millenaryjnej pespektywie snułem rozważania nad przyszłością usług, zainspirowany hiliazmem Joachima z Fiore. Bo to opat z Fiore wprowadził do historiozofii znaną periodyzację dziejów obejmującą trzy epoki: Ojca, Syna i Ducha. W nawiązaniu do niej, próbowałem dowieść, że jeśli epoka Ducha miałaby kiedykolwiek się pojawić na Ziemi, to jako cywilizacja usługowa. Refleksja historiozoficzna pozwalała uznać tę formację za zwieńczenie trwającego tysiące lat wysiłku ludzkości, i potwierdzenie osiągnięcia najwyższego poziomu jej rozwoju. Tę rysującą się trajektorię dziejów – umownie zawrzeć można w stwierdzeniu: od animalizmu do spirytualizmu/animizmu.
Wszakże już na przełomie tysiącleci pojawiły się symptomy kryzysu, w jaki wszedł sektor usług i uzasadnionym czyniły obawy o przyszłość globalnej cywilizacji. Te niepokoje – expresis verbis – znalazły wyraz w tytule książki jako „ samorealizujące się niespełnienie”
Po latach, raz jeszcze podejmując kwestię owego NIESPEŁNIENIA, chciałbym nadać jej wyraźniejszy, bardziej historiograficzny rys, wskazując na przyczyny niepowodzenia.
Nie nastanie epoka Ducha, albowiem w ostatnim półwieczu pozbyliśmy się prowadzących ku niej usług.
Powyższe zdanie nie jest już tezą, tylko stwierdzeniem występowania nieodwracalnego procesu. Że nie ma odwrotu, staram się uzasadnić w tym artykule, prezentującym nie tylko zweryfikowaną, co tendencyjną historiografię cywilizacji Zachodniej. Tendencyjną, ponieważ, po pierwsze – usługową; po drugie, „aspektową” – ponieważ zamierzam wykazać, co traciliśmy po drodze ku współczesności, po/nowoczesnością nazwaną.
Era agrarna
Trwała ona najdłużej, z grubsza – od górnego neolitu do końca XVIII wieku, wyróżnić więc można w niej przynajmniej kilka oddzielnych epok, ale wspólną ich cechą jest ORDE NATUREL, jak go nazywali francuscy fizjokraci. Ów porządek charakteryzowało przekonanie, że tak naprawdę człowiek nie potrafi niczego stworzyć, co najwyżej swoją działalnością może włączyć się we wszechogarniające cykle Natury, by w harmonii z tymi cyklami przetwarzać jej zasoby: żyzność gleby w pożywienie, kamień w budowle, glinę w ceramikę, rudy w metal, drewno w meble itd. Oczywiście, wymagało to ogromnego wysiłku niezliczonych pokoleń, których życie naznaczone było pracą, bólem, poświęceniem, ofiarami, służbą… Podstawową jednostką organizacyjną (jeśli można takiego określenia tu użyć) tego naturalnego porządku było gospodarstwo domowe, w modelowym ujęciu gracka oikos, znana i wielokrotnie opisywana jako swoisty „kombinat” złożony z rodziny, gospodarstwa domowego i rolnego, warsztatu quasi – rzemieślniczego i przetwórczego. W takich warunkach dokonywało się wychowanie dzieci (i przyszłych pokoleń) tudzież przysposobienie ich do życia we wspólnocie.
Niepodobna w krótkim tekście ogarnąć nawet tych najważniejszych procesów prowadzonych od spożycia naturalnego (autarkii) do gospodarki towarowo – pieniężnej. Chciałbym natomiast skupić uwagę na jednym, fundamentalnym elemencie konstytuującym tamten agrarny świat.
Mała apologia domostwa
Zamiast streszczenia, czy prób syntezy, przytaczam kilaka źródłowych określeń:
Domem, czyli rodziną jest zatem z natury istniejąca wspólnota, utrzymująca się trwale dla codziennego współżycia ( Arystoteles, Polityka, ks I, 1252 b).
Zaspokajaniem potrzeb wychodzących poza codzienność zajmowała się już gmina (wiejska) albo polis
Dom, podobnie jak miasto czy sanktuarium, jako całość uświęcony jest przez symbolikę bądź rytuał kosmologiczny. Budując dom, człowiek tworzy własny świat i musi go podtrzymywać. Dom nie jest maszyną do mieszkania, jest w s z e c h ś w i t e m, który człowiek sobie buduje naśladując wzorcowe dzieła bogów: KOSMOGONIE (M. Eliade, Świat, miasto, dom, Znak nr. 439)
Dom to miejsce skrytych narodzin świata uczynionego ręką ludzką ( E. Levinas, „Całość i nieskończoność” s. 179)
Aż do XVIII wieku pomieszczenia w europejskich domach nie miały stałych funkcji. Prywatność w obecnym rozumieniu nie przysługiwała członkom rodziny. Obcy przychodzili i wychodzili kiedy chcieli. Łóżka, stoły ustawiano i składano zależnie od potrzeb. Dzieci ubierano jak dorosłych, a angażowane w prace domowe nie miały, niestety, dzieciństwa.
NB potwierdzają to sceny rodzajowe, jakie odtwarza XVII wieczne malarstwo holenderskie.
Dopiero w XVIII wieku dom zmienia swoją wewnętrzną formę, co wyrażają nazwy: bedroom, livingroom; Schlafzimmer zaczyna się stabilizować wzorzec rodziny, która wyraża poprzez dom (jako obiekt) i identyfikację z domem jako wspólnotą. ( wzięte z: E.T. Hall, Ukryty wymiar, s. 153)
Domu nie traktowano jako funkcjonalnej przestrzeni do zamieszkania, rzec można – dostrzegano jego wartość duchową; domostwo to topos powstały na styku Natura – Transcendencja.
Wprawdzie „głową” gospodarstwa domowego pozostawał mężczyzna, ale w tworzeniu domostwa i pielęgnowaniu rodziny niezastąpioną rolę spełniała kobieta- żona – matka, piastunka i strażniczka ogniska domowego.
Słowem – archaizm, który rozpoznał arche.
Mam poważne wątpliwości, czy ten artykuł spełnia kryteria naukowej poprawności, ale jednego jestem pewien, że nie muszę się obawiać krytycznych opinii recenzentów. Kierowany intuicją, w przejściowym podsumowaniu – zdaję się na poetów, bowiem to, co pozostanie (Was bleibet aber stiften der Dichter ” ) – oni tworzą
Błogosławiona ziemia, bogobojna,
Która docenia domową robotę!
Aż wstyd pomyśleć, że ktoś ma ochotę
Drwić z niej lub śmiać się, i ją lekceważy
O dawna Sztuko i Naturo hojna!
O dobrodziejstwa, które Rozum waży!Wordswortth, „ W dolinie Westmorelandu, w Wielką Niedzielę”
przekład A. Libery
Kazimierz Rogoziński