Temat głębokiego kryzysu branży usług profesjonalnych pojawia się w/na tym blogu dość często. W licznych artykułach starałem się wyjaśniać przyczyny – branżowe, systemowe, kulturowe – postępującej utraty ich dotychczasowej, wyróżnionej pozycji w kształtowaniu sfery publicznej. Żywiłem (jak się okazuje) naiwne przekonanie, że przyspieszającą ich degrengoladę uda się powstrzymać. Poniekąd moje nadzieje wynikały stąd, iż ze strony przedstawicieli środowiska profesjonalistów nie napotkałem nawoływań do jawnego zanegowania społecznej misji tychże usług. Jak dotąd nie zauważyłem, aby ktoś afiszował się z pomysłem zerwania z tradycją kontynuacji i nawiązywania wprost do „wolnych zawodów” i poprzez nie – do chlubnego dziedzictwa polskiej inteligencji (jako grupy społecznej). Zmiany postaw i świadomości profesjonalistów dokonywały się tyleż dyskretnie, co dyskrecjonalnie; sukcesywnie, a zarazem systematycznie.

Aż wreszcie stało się ! Wyszło na jaw, że „król jest nagi”! A tronem, na jakim się posadowił są usługi medyczne.

W kwietniu 2025 w mediach niezależnych pojawił się wywiad z lekarką ze szpitala powiatowego, obsadzoną na dwóch stanowiskach: v/c dyr. ds. lecznictwa oraz ordynatorki oddziału ginekologiczno–położniczego; z czego wnioskować można – lekarki przynajmniej z dwudziestoletnią praktyką. Streszczam zawartość tego wywiadu w przeświadczeniu, że powinien zostać zauważony, zapamiętany i zapisany w annałach historii polskiej medycy.

Zdruzgotana została w nim cała architektoniczna konstrukcja profesjonalizmu. Jak wiadomo, tworzą ją trzy kolumny: wiedza, ethos oraz osobowość oraz architraw – owych kolumn zwieńczenie – w postaci autorytetu i prestiżu usługodawcy. Interlokutorka obwieszcza, że ani wiedza – stale pogłębiana, ani żaden ethos nie mają znaczenia. Lekarka oznajmia, że skończyła studia medyczne, uzyskała dyplom dający uprawnienia do wykonywania zwodu – i co ważne, zawodu, jak każdy inny. Nabyte specjalistyczne kompetencje są po to, by poprawnie stosować określone procedury, z abortowaniem włącznie. „Taka jest moja praca” powtarza lekarka. W – już moim -– domyśle, praca lekarza, jak każda inna praca, np. praca pilarza, który robi coś podobnego, wycina drzewa, raz jest to „przecinka”, innym razem „zrąb”.

Najbardziej zdumiewający, by nie powiedzieć szokujący był jednak ten fragment wywiadu, w którym medyczka stwierdza, iż jej praca polega na tym, że pracuje na płodach, a płód ( „techniczny” termin ginekologii) staje się człowiekiem dopiero po porodzie. Ściśle: momentem uzyskania przez płód statusu człowieczeństwa jest t r a n z y t przez narząd rodny. Co więcej, wszelkie dywagacje, pytania o to, kiedy zaczyna/poczyna się życie, zdaniem lekarki, nie są naukowe, tylko światopoglądowe, bo gdyby były naukowe, to by się na studiach o nich czegoś dowiedziała.

Po wysłuchaniu tej słownej elukubracji, wychodząc ze stanu osłupienia – obwieszczam KONIEC USŁUG PROFESJONALNYCH. Owszem, jest to uogólnienie, ale czyż muszę dowodzić, że w podobnym stanie zapaści znalazły się usługi psychoterapeutyczne, prawnicze, kształcenie uniwersyteckie, sztuka… Skoro ze strony specjalizacji medycznej (powstałej ze skupienia uwagi na „zaraniu życia”) wychodzi odtwarzany wyżej przekaz, to racje bytu tracą wysiłki innych usługodawców – profesjonalistów motywowane afirmacją życia ludzkiego. Bezsensowne stają się ich starania zmierzające do kształtowania dojrzałych osobowości i – sumarycznie – do nobilitacji człowieczeństwa.

Kazimierz Rogoziński