Wstępne wątpliwości

Podejmuję tytułowy problem zainspirowany artykułem prof. Marian Goryni (Biuletyn PTE, Warszawa, 2018/4) pod tytułem: O pięknie nauk ekonomicznych. Wprawdzie  Autor stwierdza, że jego tekst to swego rodzaju „eksperyment poznawczy” mogący wzbudzić kontrowersje – zachęcając tym samym do dyskusji – ale jak tu dyskutować, skoro cały wywód podbudowany został cytatami pochodzącymi z prac ekonomistów – noblistów, a także polskich autorytetów naukowych, oczywiście łącznie z samym Autorem, profesorem,  ex-rektorem, doktorem h.c. Stan to dość ambiwalentny: będąc zaproszonym, czuję się wyraźnie onieśmielony…

Zwyczajna samoocena mojej pozycji w tym dyskursie  uświadamia mi rażącą dysproporcję i sytuuje w miejscu,  które – w toczonych debatach naukowych-  zwykle rezerwuje się dla reszty dyskutantów (w agendzie są to tzw. „wolne głosy”). Jeśli, pokonując opory,  odważam się zabrać głos, to z dwu poniższych powodów:

Po pierwsze, próbowałem uprawiać coś, co nieskromnie nazwałbym teorią usług i chociaż a priori ( jak same usługi) sytuowała się ona na peryferiach „głównego nurtu” ekonomii, musiałem jednak obserwować i ustosunkowywać się do tego, co dzieje się w naukach ekonomicznych, odnajdując tychże nauk – powiedzmy – również pozamerytoryczne walory. Po drugie, ci, którzy oglądali moje prace plastyczne twierdzili, że jako dyplomowany rolnik i ekonomista mam (o dziwo!) nawet rozwiniętą wrażliwość estetyczną. Zatem – sumarycznie –  z powyższego wynikać powinno wyjaśnienie, dlaczego zabieram głos, a nadto wytłumaczyć mogę powód odrębności zajmowanego przeze mnie stanowiska w kluczowej kwestii.

Ad rem

Wracając do wspomnianego artykułu, punkt wyjścia zapowiada się obiecująco.  Auror zaczyna od wskazania samego piękna pracy naukowej i aktywności poznawczej, po czym pojawia się coś w rodzaju następującego sylogizmu:

filozofia zajmuje się pięknem

występuje wyraźny związek między filozofią a ekonomią

ergo:

ekonomia (ujęta jako całość) jest nauką piękną

Uzasadnienia dla filozoficznego (onto-gnoseologiczne) piękna ekonomii w artykule nie znajduję. Jedynie mogę się domyślać, że – być może – chodzi o związek z filozofią analityczną, ale wcale to nie jest takie pewne, ponieważ w tekście (o czym dalej) wyraźnie eksponowany jest Nietzscheański nurt dionizyjski, a nie szkoła filozofii z Cambridge, z jej tytanami: Moorem – Russellem – Wittgensteinem. Jedno jest pewne, że zakładany „mariaż” ekonomii z filozofią jest wyraźnie selektywny. Ekonomia bowiem  wolna jest od wpływów tych nurtów współczesnej filozofii, które przestawiły naszą refleksję naukową (w humanistyce  i naukach społecznych) na zupełnie inne tory/orbity. Mam tu na myśl fenomenologię, egzystencjalizm,  dialogikę, by na filozofii Hedeggera poprzestać. Zamiast tego w wywodzie M. Goryni pojawia się inny, nie-filozoficzny Leitmotiv potwierdzający, że do królestwa nauki ekonomia została wprowadzona przez matematykę – i dodałbym… w tym królestwie spetryfikowana.

Natomiast mój poniższy wtręt ma nam uświadomić, że królowanie w nauce jest funkcją i pozycją przechodnią. Bowiem, czego by nie powiedzieć o osiągnięciach genialnych matematyków – logików, palmę pierwszeństwa w XX wieku przejęła fizyka, a wiek XXI – co już ponoć zostało przesądzone – należał będzie do biologii. Okazuje się, że mamy do czynienia z detronizacją matematyki (chociaż wypieranej również przez informatykę), więc może i ekonomiści powinni wyciągnąć z tego jakiś wniosek ?

Niemniej, królestwo nauki ma się dobrze. Nauka nieustannie się  rozwija ( vide niezmiennie wysoki prestiż noblistów), więc i idee piękna,  jakie przyświecają naukowcom są ciągle żywe, bo każdy z nich piękno na swój sposób rozumie.  Można bowiem „pięknie” myśleć i „pięknie” się różnić; „piękny” może być model matematyczny i ekonometryczny, bo tworzące jego podstawy równanie jest harmonijne i eleganckie; „piękna” może być teoria – bo poza podnietą intelektualną dostarcza dodatkowych wzruszeń; „piękna” edytorsko może być nawet książka zawracają (niekiedy marną) teorię, itp. itd… Ekonomista doda jeszcze: „piękne” mogą być dokonania myśli ludzkiej kiedy są przydatne i racjonalne.

Nie bez powodu ujmuję kluczowe słowo w cudzysłów. Robię to dlatego, aby wskazać, pojawiającą się niewspółmierność  znaczeń. Stosujemy kategorię/pojęcie w ich popularnym, zdrowo –  rozsądkowym znaczeniu tworząc rozbudowany kontekst, do którego odnosimy zarówno rezultaty praktycznych działań, jak i   dokonania umysłu i ducha. „Piękno” pojawia się jako użyteczna – ale też rozmyta –  kategoria (jakościowa?), pozwalająca dokonać oceny, zarówno zamiarów, postępów, jak i  wypracowanych rezultatów naukowych. Czy ma jakiś walor poznawczy? Jest ewaluacją czy zwyczajnym – konwencjonalnym komplementowaniem? I  czy takim rozumieniem „piękna” powinien zadowolić się nasz intelekt?

Użyteczność piękna

Prowadząc wywód, M. Gorynia podąża tropem wytyczonym przez U. Eco, który wśród różnych odmian piękna wyróżnił takie jego rozumienie, które  oznacza po prostu „zgodność z obranym celem”. Mamy tu czynienia z zabiegiem jednoznacznej OPERACJONALIZACJI piękna, dokonującym się za cenę jego – nie tyle rewitalizacji, co relatywizacji.

Warto przy okazji nadmienić, że podobna „operacjonalizacja” przeprowadzana jest równolegle na innej równie fundamentalnej kategorii, jaką jest wartość. Efektem czego jest narzucone ekonomii przez marketing uznanie wyłącznie value in use. Zresztą nie dotyczy to wyłącznie ekonomii. Owo utylitarne nastawienie, występujące w naukach społecznych, można by nazwać „plebejskim odchyleniem”, bowiem już etnografowie wykazali, iż kategoria piękna u chłopów – chociaż nawet zapożyczona z kultury dworskie – została zdominowana przez efekt korzyści, pożytku czy smaku (J. Olędzki, Sztuka kurpiów,  Ossolineum, 1970)

W tyleż złagodzonej, co rozszerzonej postaci jest więc „piękno” traktowane jako „uosobienie, ekwiwalent, synonim tego, co pozytywne. Piękna strona czegoś to to, co pozytywne” pisze M. Gorynia i wyjaśnia: piękno miesza się z brzydotą, ale niekiedy może ją zdominować; siła może pokonać słabości; a kolokwialnie rzecz wyrażając:  plusy mogą przeważyć minusy i będzie pięknie.  Wszystko zależy od punktu widzenia i stanowiska oceniającego.

Jeszcze jeden cytat ze wspominanego artykułu: „Dla mnie jako ekonomisty nauki ekonomiczne są piękne, dlatego, że z wdziękiem, ale nie bez dyskursu  i debaty, opisują świat gospodarczej aktywności człowieka, przyczyniając się do uczynienia tej działalności w tendencji bardziej racjonalną i w ten sposób prowadząc do podniesienia efektywności dzielności gospodarczej, a tym samym dorobku ludzkości” . I dalej, znaczna i znacząca część artykułu poświęcona jest wykazaniu, że – pomimo zastrzeżeń i dyskusji – pozytywy/plusy przeważają, zatem bez cienia wątpliwości, nauki ekonomiczne są przydatne: opisują, analizują, racjonalizują, poprawiają efektywność, powodują wzrost dobrobytu, a osiągają to wszystko zwłaszcza  dzięki matematyce, zatem, czyż  nie są   piękne ?

Dionizyjskie piękno ekonomii

Jednoznaczne opowiedzenie się Autora za Dionizyjską wersją piękna jest – dla mnie – największym zaskoczeniem, i bodaj – najbardziej kontrowersyjną tezą artykułu, wspartą powołaniem na autorytety naukowe.  Jak z nią polemizować?

Wszystko zależy od tego jak czytamy Nietzschego. Ten bowiem ujmuje piękno estetyczne czysto zmysłowo i rozpoznawany w ten sposób podstawowy stan estetyczny określania mianem upojenia. Przywodzi ono na myśl bachanalia i orgiastyczny orszak dionizyjski (w którym K. Kawafis, poza upojeniem,  identyfikuje jeszcze: słodycz wina i pieśni, nieumiarkowanie ale także misterium). Jeśli sięgniemy do źródła, czyli Nietzscheańskich  „Narodzin tragedii”, to możemy tam wyczytać, że z dionizyjskiego mrocznego podłoża (L. Staff oddaje je po polsku jako „łono”), z dialogów  dramatis personae wypromieniowuje inny wymiar, który ujawnia się po to, by dosięgnąć  stanu apollińskiego. Dopiero ten wyższy stan przynosi wyzwolenie i ukojenie, dzięki czemu możliwe jest tworzenie, a wraz z nim wytaczanie granic, porządek – słowem: forma. Zatem, dopiero na poziomie i w wymiarze apolińskim uczynniają się władze poznawcze i pojawiają się kategorie tworzące naukę, a także sztukę. Jeśli już przywoływać powyższą Nietzscheańską dystynkcję – to apollińska wizja piękna bliższa jest dochodzeniu do prawdy naukowej, a nie dionizyjska.

Nauka uprawiana more geoetrico

Szczególne piękno matematyki ( dobitnie potwierdził je A. Einstein) udziela się też zmatematyzowanej ekonomii; z czego wynika, że socjologia piękną być nie może, bo nie ma w niej matematyki. Jednak tego rodzaju przekomarzania intelektualne niczego nie rozstrzygają, co najwyżej zatrzymują nasze wyjaśnienia na poziomie Wikipedii.

Oczywiście jest tak, że dla wielu uczonych (od A. Einsteina do M. Hellera) ciągi wzorów matematycznych dostarczają silnych wrażeń estetycznych, podobnych to tych, jakie objawia fizykom – model atomu, a genetykom spirala DNA. Ale pełnia tych doznań powstaje dopiero przez odniesienie  do ukrytego piękna Natury, które – esencjonalnie – jest już poza/sensualne.

Równość algebraiczna jest czymś innym niż nierówność; jest tylko jedno poprawne rozwiązanie zadania matematycznego. Jak więc pogodzić zrelatywizowane subiektywne piękno z obiektywnym pięknem matematyki? Jeśli uznajemy i podziwiamy wielkość dokonań osiąganych przez matematyków, to nie z tego powodu, że uprawiają oni matematykę stosowaną ( fizyka, mechanika, informatyka, ekonomia, ekonometria), ani dlatego, że wszystko jest kwantyfikowalne i da się wyrazić liczbowo. Zasadniczy powód jest inny. Otóż  matematyka potwierdza naszą – wypada powiedzieć Pitagorejską – intuicję, iż zarówno mikro- jak i makrokosmos okazują się być projektem logicznym, że można je opisywać – jak to później odkrył Galileusz – more geometrico. Dzięki temu wzbijamy się na szczyty poznania naukowego, a przebytą drogą oznaczyć można tak: matematyka à mathesis à Logos.

Więc jeśli zasadną staje się formuła: matematyka na usługach ekonomii ( jak zwykł to wyrażać prof. Emil Panek), to akceptujemy ją, ponieważ pozwala podatnej na ideologie ekonomii opowiedzieć się po stronie Prawdy.

Dotykamy tu jeszcze jednej istotnej kwestii, którą jedynie sygnalizuję. Co z tego, że modele ekonometryczne gospodarki socjalistycznej wyprowadzane przez O. Langego są piękne, jeśli są zakłame?

Śmiem wątpić

W artykule natrafiam na fragment, w którym M. Gorynia polemizuje z J. Tischnerem. Co  różni obu znakomitych naukowców? Otóż poznański ekonomista  nie zgadza się ze sceptycyzmem filozofa, który stwierdza, że prawda to domena nauki, natomiast piękno należy do poezji. Swoje odrębny pogląd cytowany Autor wyraża tak: „prawda i piękno nie implikują się wzajemnie, co nie oznacza  jednak, że prawda nie może być piękna.”

Przytaczam ten fragment, ponieważ ma on kapitalne znaczenie do uświadomienia sobie podstaw teoretycznych i wynikającego stąd horyzontu teoriopoznawczego. Jeśli się bowiem uwzględni dorobek późnego M. Heideggera ( po zwrocie w stronę Hȍrdelina), prezentowa wyżej polemika jest sporem  pozornym. Heidegger ma odwagę twierdzić, że tylko poezja odkrywać może nieskażoną  metodologicznie (przez Vorstelung) prawdę tudzież jej  piękno, niejako w czystej postaci. Więcej, z różnorakich wysiłków człowieka pozostaje jedynie „prawdziwe piękno” poezji, ponieważ tylko b ę d ą c poetą/artystą dostrzec można jawiące się w prześwicie bycie prawdy (i doświadczać bycia – w – prawdzie); owa nie/skrytość prawdy sprawia, że nie sposób jej wywieść z metodycznie „poćwiartowanego”,  niczym preparat, fragmentu rzeczywistości, poddawanego  manipulacjom przez baczy. Tym samym odnajdujemy tu inną wykładnię prawdy, którą trudno odnosić do obowiązującej w naukach ekonomicznych ilościowej metodologii.

Owszem, prawda może być piękna, ale jako Gestalt, ale nie jako teza przepuszczona przez mechanizmy ilościowego instrumentarium i „zafiksowana” jako użyteczny wniosek.

Wskazując na inny sposób zjawiania się prawdy oczyszczamy nasze widzenie z  utylitarnej katarakty, by dostrzec jej wyróżnione miejsce w aksjologicznej TRIADZIE.

Aksjologiczna Triada

Jej uwzględnienia skutkuje tym, że wprowadzone wraz z nią kategorie: Prawda – Dobro – Piękno wypada pisać z dużej litery. Wchodzimy bowiem na taki poziom analiz, na którym odkrywamy inne zależności wynikające z ich współwystępowania, odmienne od zdroworozsądkowych uproszczeń.

Kiedy zasadne jest przywoływanie – w tym kontekście –  kategorii Piękna? W jaki sposób i kiedy wypada je odnosić do wytworów  aktywności/pracy człowieka? W jaki sposób przejawia się Piękno waloru poznawczego ? Słowem – kiedy uznać możemy, że realnie zostaliśmy „dotknięci” przez Piękno?

Potraktowane serio odpowiedzi na te i jeszcze inne pytania znaleźć można w bogatej literaturze z zakresu aksjologii. Samo ich streszczenie rozsadziłoby ramy tek artykułu, więc poprzestaję na selektywnej prezentacji poglądów bliskich mi autorów (niestety, nie ma wśród nich noblistów). Starał się będę zwłaszcza wskazywać na zależności występujące między Pięknem a Prawdą, bo to nas, jako naukowców, powinno interesować.

◊ „Piękno to słowo, które powinno być naszym pierwszym słowem.

Piękno jest równie ostatnią rzeczą, na którą może się odważyć myślący rozum, ponieważ tylko ono – jak nie pojęty blask – otacza podwójną gwiazdę prawdy i dobra oraz ich nierozlewanego związku”. (H. Urs von Balthasar)

◊ „ Piękno ma niepojętą moc, ponieważ będąc czymś nieskończonym pozwala odczuć obecność nieskończoności”.

Objawia też przedziwny paradoks: „warunkiem najwyższego piękna jest jego prawie – nieobecność, czy to z powodu odległości (wszechświat) czy kruchości (kwiat wiśni)”. (S. Weil)

„Bez piękna, czyli tej promienistej chwały dzięki której w świecie ludzi objawia  się potencjalna nieśmiertelność, całe ludzkie życie byłoby nic nie warte i żądana wielkość nie trwałaby długo”.(H. Arendt)

◊ Piękno, to jednoczesne rozbłyśnięcie wszystkich zjednoczonych transcendentaliów (J. Maritain)

◊ Piękno jest wtedy, gdy „coś  jest takim i tak, jak być powinno” (W. Stróżewski)

Konkluzja

Przytoczone wyżej cytaty tworzą – jak sądzę – wystarczającą podstawę, by zdystansować się od popularnego dziś stanowiska sceptyków głoszących, że nie można wypowiadać sądów o Pięknie, bo jako kategoria obiektywna – Piękno nie istnieje. Zgoda, subiektywne mniemania, czy złudne zauroczenia pięknem mają wątpliwy walor poznawczy tudzież wzorotwórczy. Czy jest jakieś wyjście z tej krytycznej/kryzysowej zapaści? Taką możliwość dostrzegam.

Jeśli przyjęlibyśmy, że wśród transcendentaliów istniej prawdziwe Piękno, to uprawniony do formułowania opinii na jego temat byłby ten, kto poznał arcydzieło i doznał moc jego oddziaływania; a kultura ( Geistkultur) przechowała ich sporo.

Takoż o Pięknie dzieła naukowego mógłby wyrażać się ten, kto  poruszony dostrzeżonym w nim kalos swoim życiem poświadczałby praktykowanie kalo/kagathi.

Wiem, to tylko maksymalistyczne rojenia. Więc obniżając loty łatwiej będzie nam zaakceptować kompromisową konkluzję, odwołującą się do aksjologicznej TRIADY.

Niekwestionowanym Pięknem jest przeświecający przez wytwory człowieka pierwiastek/wymiar duchowy:

  • w dziele sztuki – jest nim treść duchowa prześwietlająca materialno- zmysłowy substrat
  • w moralności – bezinteresowne obdarowywanie Dobrem
  • w nauce – przebijające (się) przez empirię metafizyczne tło, od czasów Heraklita zwane Logosem

KODA

Dialogiczno – polemiczny charakter powyższego tekstu sprawił, iż piękno ujęte  zostało w dość jednostronny sposób. Zaprezentowane rozumienie piękna wymaga więc dopełnienia.

W nauce najczęściej napotykamy piękno dwojakiego rodzaju. Po pierwsze, piękno przedmiotu poznania (hydrolog może zachwycać się pięknem górskich strumieni, a entomolog pięknem owada); po drugie, podziwiać możemy piękny teoretyczny wywód (zwłaszcza zwieńczony wzorem matematycznym). Ale namysł nad pięknem, czy nawet zachwyt pięknem będącym wytworem myśli – to nie wszystko, a właściwie: o wiele za mało. Piękno jest nie tylko przedmiotem kontemplacji. Piękno się stwarza, a sięgając po platońskie określenie: płodzi, bowiem to „Eros płodzi w pięknie”.

To ostatnie poniekąd szokujące stwierdzenie pojawiło się z powodów, które postaram się uzasadnić.

Jeszcze w nawiązaniu do Dionizosa i jego Nietscheańskiej apologii  wypada zauważyć, że patron bachanaliów był nie tylko „szafarzem przelotnego upojenia” (określnie  K. Kerenyi’ego). Przecież  mit dionizyjski zawiera wyraźny komponent erotyczny i niepodobna go pominąć, zwłaszcza w czasach seksistowskiego amoku i sprowadzenia Erosa do chuci. A przecież, godzi się przypomnieć, że Eros, jak i miłość, nie jedno ma imię….

Na szczęście z pomocą przychodzi nam Platon, którego Eros zmysłowo – libidalny był tylko jedną z czterech postaci bóstwa. Eros był podstawową siłą pro/kreacyjną – z wyraźnym zaznaczeniem creatio.

„Eros płodzi w pięknie”. Więc to, co zrodzone z Erosa, naznaczone pięknem, ma szanse przetrwać… i TYLKO to! Dlaczego ? Ponieważ powołane zostaje do życia idealnego, a nie utylitarnego.( Patrz, blog, Lapidaria: Istnienie idealne)

Jak to wyraźnie podkreśla W. Sołowiow, w istnieniu idealnym ujawnia się Absolut.

Jeśli forma scali się z treścią w szlachetnym tworzywie – czas się takiego działa nie ima. To dlatego: ars longa – vita brevis.

Ale czynić z miłością można również inne rzeczy.

Nie inaczej rzecz się ma z nauką. Gdyby nawet teoria – jak każda inna, miała ograniczoną żywotność – to jeśli jest  tworzona z miłości do przedmiotu poznania, to również język i styl pięknie myśl wyrażać będą.

A czynić z miłością Dobro… to pomnażać Piękno w czystej postaci.

Czymże jest piękno ? Pyta C.K. Norwid i daje nie tylko najbardziej lakoniczną, ale i najpełniejszą odpowiedź. Czytajmy zatem poetów.

Kazimierz Rogoziński