Babimost, to przede wszystkim lotnisko, więc iły, „antki”, migi…latały nad nim często i gęsto, a niekiedy zbyt nisko. Wypadki się zdarzały, ale wieści o nich krążyły tylko w prywatnych rozmowach. Aż gdzieś w drugiej połowie lat sześćdziesiątych zdarzył się wypadek, którego nie szło zataić. Nagle miasteczko poruszyła wieść: spadł samolot !, spadł samolot!
Spadł tak (nie)fortunnie, bo przy kuligowskiej drodze (a dokładnie między Fabisiem a Szustrem), czyli wypadku nie można było zataić.
Więc na rower i na wyścigi…kto pierwszy, ten lepszy!
Kiedy dotarliśmy na miejsce, byliśmy raczej rozczarowani tym, co ujrzeliśmy. Poza podwoziem – żadnej destrukcji. Samolot – obrócony o jakieś dziewięćdziesiąt stopni w stosunku do osi lotnika, leżał na polu, a wokół niego krążyli pasażerowie, którzy wyszli z wnętrza, tym razem bez trapu.
Mogło się zdarzyć: pilot o pół kilometra za wcześnie rozpoczął lądowanie, samolot był mały (najwyżej mógł pomieścić dwudziestu/trzydziestu pasażerów), do tego dwuśmigłowy, topola był wysoka i potężna, więc uszkodziła śmigło lewego silnika.
Mogło się zdarzyć.
Kazimierz Rogoziński