Efez
Kondensacja wrażeń:
morze – które odeszło
port – który już nikogo nie przyzywa
ziemia – która się zapadała pod ciężarem dziejowych nawarstwień
i ten tłum – niby zmierzający do biblioteki
Homer
Nie tylko Efez, ale Smyrna i Chios chciałyby być uznane za miejsce jego narodzin. Jeśli był wędrownym śpiewakiem przemierzającym Jonię z pewnością musiał się tu zatrzymać dłużej, bo Efez przyciąga do dzisiaj.
Przekaz głosi, że był ślepy.
Ślepy aojda.
Pierwszy największy z poetów żył w czasach, kiedy aklamacja zachwytu, będąc już litanią, stawała się eposem.
Ale czy nie trzeba być „ślepcem”, aby uchwycić i zatrzymać to, co ma się stać nieprzemijające?
Ten ślepy rapsod do dzisiejszego dnia wprowadza nas w stan pierwszego widzenia.
Poeta, który wzbudził pra-słowo i sprawił, że jeszcze teraz wybrzmiewa w naszych słowach (G. Hauptmann)
Wyjechać z Efezu „ślepym” na to, co nachalnie atakuje oczy, będąc jedynie pozorem.
Być ślepym „Homeryckim zaślepieniem”
Heraklit
Ze wzgórza kościelnego widać stojącą na łące w oddali samotną kolumnę; jedną jedyną jaka pozostała ze wspaniałej świątyni Artemidy – uznanej za jeden z siedmiu cudów starożytnego świata. Jej ekstatyczna osobność przywodzi na myśl jednego z najbardziej niezwykłych filozofów, autor znanej sentencji – z wykładnią której trudzą się do dzisiaj filozofowie:
Ethos anthropo daimon
(w tłumaczeniu M. Heideggera: człowiek, na ile jest człowiekiem, mieszka w pobliżu Boga.)
Ten genialny samouk spędził tu swoje całe życie i chociaż z racji wysokiego urodzenia mógł zostać królem Efezu – abdykował na rzecz brata. Efezka polis nie zasługiwała na to, by oddać jej to, co miał najlepszego: przenikliwość widzenia, odwagę myślenia, talent oratorsko – literacki. Zepsutą bogactwem i kolaborującą z Persami elitę miasta miał w tak głębokiej pogardzie, że wolał odosobnienie. Znalazł je najpierw w świątyni Artemidy (wówczas położonej z dala od centrum polis) a następnie w/na górskim odludziu.
W skarbcu świątynnym, uznanym za miejsce godne i bezpieczne, złożył też swoje dzieło życia – księgę z zapisanymi w formie aforyzmów przemyśleniami. Kiedy Herostrates podpalił świątynię – heraklitowe ex voto stało się ofiarą całopalną.
Gdyby dożył aktu tego megalomańskiego szaleństwa pewnie skwitowałby je sentencją: czy nie głosiłem, że w ogniu mieszkają bogowie? Bowiem to ogień jest zasadą wszechświata.
Herostrates
Patron nie tylko megalomanów, ale dzisiejszych skandalizujących celebrytów
Maryja
Chociaż wzgardzona przez luteran, to w odgrywającym się wówczas między Galileą a Judeą misterium sacralis – Osoba numer dwa. I taką pozostaje do dziś dla katolików. Wyniesiona do nieba i na ołtarze zadawalała się „drugim planem”. Obsadzona w trudnej, bo podwójnej roli: Theotokos i jako służebnicy pańskiej…
Dotarła tu, do przybranego syna i osiadła w górskich ostępach pod Efezem, pewnie dlatego, że pośród zamieszkujących refugium ubogich wyznawców „dogi” czuła się bezpieczna i bardziej „u siebie”, niż pomiędzy opływającym w bogactwa efezjanami.
Jej, położony na odludziu domek, który stał się kapliczką, plus nieodmiennie – źródlana woda, soczysta zieleń i powietrze jakieś przedziwnie „bodźcowe”…. Jak każdego dnia, tak i dziś, setki pielgrzymów i tysiące białych kartek z prośbami – modlitwami przytroczone do ściany z kamienia. Lekko powiewają na wietrze i ma się wrażenie, że za moment poderwą do lotu kamienne głazy.
Maryja jako uosobienie skromności, „pocieszycielka strapionych”, ostatnia „ucieczka grzeszników”, powierniczka – cierpliwe słuchająca…?
To raczej półprawda teologiczna.
A jeśli Jej przybycie do Azji Mniejszej miało nie tylko prozaiczny wymiar „alimentacyjny” (syn opiekujący się przybraną matką „będącą w potrzebie”), ale miało się stać realizacją innego planu?
Taki boski zamysł odsłania się wówczas, kiedy przyrodzony stosunek: Syn – Matka odniesiemy do relacji: Słowo Wcielone – Matka Boga.
Jak Słowo – Logos wcieliło się w Jezusa, tak Najświętsza Dziewica wcieliła się w Maryję, by ta stała się Theotokos – Hodegetria.
W niej znajdują ujście i dopełnienie wszystkie występujące tu wcześniej kulty kobiece. Wyniesiona ponad anioły Maryja to także: Demeter, Artemida, Kybele, Asztarte… Wzięta do nieba, by już na zawsze pozostała Panną nad Pannami, Matką nad Matkami – Wielką Matką.
Św. Jan
Ów uczeń, którego Jezus szczególnie umiłował….
W momencie męczeńskiej śmierci swojego Mistrza dopiero dojrzewał do bar – micwa, a więc miał około trzynastu lat. Wcześnie włączony w dzieje apostolskie przeżył Domicjana, by umrzeć za panowania Trajana.
Jako wyróżniony uczeń, świadek, „dokumentalista”, wizjoner – św. Jan to wyjątkowa postać, bo jak twierdzą niektórzy badacze – egzegeci Pisma, postać złożona nawet z dwu osób: Jana Zebedeuszowego i Jana prezbitera – związanego ze świątynią Jerozolimską.
W przydzielonej mu misji ewangelizacyjnej, zostaje biskupem Efezu, dokąd sprowadził powierzoną mu Matkę Jezusa. Jego stosunek do Efezjan był bardziej wyrozumiały niż Heraklita. Niemniej, w skierowanym do kościoła w Efezie liście wypomina im, pytając: jak to się stało, że kościół, który tyle wycierpiał dzielnie odpierając herezje, tak szybko „odstąpił od dawnej miłości swojej ?”
Skazany na wygnanie za szerzenie w prowincji rzymskiej kultu „żydowskiej herezji”, w odosobnieniu spędza ostatnie lata swojego życia na Potmos, skąd śle do kościołów Jonii i Lydii apokaliptyczne wizje.
Jego ewangelia to natchniony traktat teologiczny, zaczynająca się pamiętnym incypitem: Na początku było Słowo/Logos, w nim było Życie, a Życie było Światłością…
Fraza, którą nieprzerwanie rozpamiętujemy odnajdując w niej przebłysk tajemnicy istnienia. Już choćby za ten prolog należy się mu palma pierwszeństwa wśród ewangelistów. Dlatego też Kościół Wschodu nazywa go Hagios Theologos, a Zachodni wyróżnił go na inny sposób – obdarowując symbolem ORŁA.
Rzymska Aphrodisias
Przynajmniej z dwu powodów zasługuje na miano wyjątkowego miejsca. Po pierwsze dlatego, że nie ma tu tłumów turystów, jest jakoś sielsko i kameralnie; a po drugie w tym bukolicznym klimacie i niespiesznym zwiedzaniu można zastanawiać się nad recepcją kultury greckiej przez Rzymian. Bowiem Afrodisias, to dokonana przez nich materializacja idei – myśli helleńskiej.
Więc najpierw, nieuchronnie i nieodparcie nasuwa się chęć porównania: klasyczna sztuka grecka – sztuka rzymska.
Sztuka rzymska wyrażająca kult siły i ciała; widać to zwłaszcza w nadludzkich rozmiarów posągach cesarzy. Oglądając fragmenty „kilometrowego” fryzu pochodzące z miejscowego Sebastejonu, który miał tylko zdobić, upiększać, podnosić rangę budowli – dostrzec można jak creatio zdominowane zostało przez techne. Owszem, Rzymianom zawdzięczamy to, że przejęli, starali się naśladować i kontynuować niebotyczny kunszt rzeźbiarzy greckich, ale jeśli nie są to wierne kopie greckich oryginałów – widać różnice poziomów.
A literatura? Rozkochana w Helladzie S. Weil tak pisze: Zimna, potworna groza bijąca z obrazów świata pozostawionych przez Rzymian.
Naśladowcy, wznosili ( ściśle: wykuwali w zboczach) amfiteatry nie mając dramaturgów, głównie po to, by oglądać walki gladiatorów i masakrowanie dzikich zwierząt.
A religia ? Chociaż podejmowano nieudane próby rewitalizacji misteriów eleuzyjskich, religie podbitych krajów Grecji czy Egiptu nie mogły się stać oficjalną religią Imperium Romanum – bo nie było to zgodne z interesami, ani godnością notabli rzymskich.
Dlaczego więc nie chrześcijaństwo? Nie po to, przykładnie, Jerozolima, a wraz z nią świątynia, została zrównana z ziemią, aby w przyszłości jakaś żydowska herezja miała się rozprzestrzeniać w cesarstwie…
Nadto, chrześcijaństwo było przede wszystkim religią niewolników i plebejuszy, i co gorsza, głosiło obietnicę nastania na ziemi innego królestwa. A przecież polityka imperialna wymagała, by utrzymać podbite narody w ryzach poddaństwa panom Rzymu, a nie jakiemuś samozwańczemu prowincjonalnemu królowi.
W stosunku do podbitych narodów – państw, polityka Rzymu konsekwentnie zmierzała do ich moralnego i duchowego wykorzenienia. Podbitym narodom nie zwraca się zrabowanych wartości. Dotyczy to również wytworów kultury, zwłaszcza, że celem staje się wykorzenienie z rodzimych tradycji. W powstałej pustce – w zamian – pojawia się kult cesarzy.
Wprawdzie Juliusz Cezar przez zamachowców okrzyczany został tyranem, ale przez ponad ćwierć wieku, aż do idów marcowych, konsekwentnie budował swoją pozycję najważniejszej osoby w administracji państwowej. Jako pontifex maximus wybitnie przyczynił się do tego, by sprowadzić boskość do poziomu urzędu. Swetoniusz opisuje, jak nie szczędził starań, by wykreować siebie na Boskiego Cezara, jak kazał obnosić woje posągi w czasie oficjalnych uroczystości; sam finansował, albo wspierał budowę posągów, ołtarzy i świątyń mu poświęconych; a jeden z miesięcy zgodził się nazwać swoim imieniem. Później – przetartą już drogą – podążał będzie wnuk jego siostry Divus Augustus, a po nim tylu innych. Przypomina o tym zbudowany w Afrodisias – Sebastejon, poświęcony niemal zinstytucjonalizowanemu kultowi boskich cezarów.
I trwać tak będzie aż do czasów Konstantyna, który na podwalinach chrześcijaństwa restytuuje cesarski majestat: Cesarz – jako pomazaniec Boży.
Dla starożytnych Greków heros nie stawał się od razu bogiem; jedna droga prowadziła na Parnas, a inna na Olimp.
A kultura ?
Wprawdzie w podbojach coraz to nowych terytoriów legiony były postrachem, a falanga rzymska była nie-do-pokonania, to jednak w szerzej ujętym procesie asymilacji/oswajania z kulturą grecką – Rzymianie ulegli. Zamiast a-kulturacji ( rozumianej jako negacja i odrzucenie kultury obcej) ulegli in- kulturacji. Rzym musiał uznać wyższość kultury greckiej i był to jeden z nielicznych w dziejach ludzkości przypadków, kiedy najeźdźca ulegał wpływom kultury podbitego narodu. Elity Rzymu wręcz snobowały się na to, co greckie, jak tylko mogąc – kreowały się na spadkobierców Hellady. Zwycięscy wchłaniali kulturę podbitego narodu, która ich nobilitowała, ba, postrzegali siebie jako kustoszy greckiego dziedzictwa. W najbliższym otoczeniu nawet najbardziej zdziwaczałych cesarzy zawsze byli gruntownie (tzn. filozoficznie) wykształceni Grecy, nie tylko skryby znające język Homera.
Ale oglądając to, co pozostało w muzeum w Afrodisias trudno oprzeć się uporczywym skojarzeniom. Inaczej przebiegała asymilacja kultury chińskiej dokonana przez Japończyków. Naród samurajów nie tylko przejął najważniejsze zdobycze kultury „państwa środka”, ale je wysublimował: za-zen, kaligrafia, drzeworyt, teatr, obrzędowość picia herbaty… Rzymianie byli już tylko epigonami. I chwała im za to.
Hołd w cztery słowa ujęty
Monumentalna – jak na owe czasy biblioteka, nosi imię Celsusa – rzymskiego namiestnika „Asia Minor”. Wzniósł ją syn (początek II w. po Chr.) w hołdzie swojemu ojcu, ideowo wzorując się na bibliotece pergamońskiej.
Kiedy ją budowano, Efez był, po Rzymie i Aleksandrii, trzecim co do wielkości miastem Imperium Romanum (liczącym około trzysta tysięcy mieszkańców).
Fronton tej rzymskiej książnicy do dziś zdobią figury kobiet – personifikacje cnót, które Rzymianie podziwiali u Greków.
Arethe – wyjątkowe walory, dojrzała osobowość
Ennoia – myśl wyrażająca się trafnym pojęciem
Episteme – poznanie i wiedza, jako rezultat
Sophia – tłumaczyć nie trzeba
W tych czterech słowach wyrażone zostało to, co tworzy grecki niezniszczalny fundament nauki europejskiej. Tym, którzy na nim pewnie stanęli dane było dostrzec nieprzerwaną oś rozciągającą się między Jonią a Jeną, łączącą Heraklita ( i kolebkę pre-sokratejczyków) z Heglem, ale w tejże Jenie spotykali się Hegel – Schiller – Schelling – Hȍrdelin.
Sardes
Jak na ekonomistę przystało – powinienem dopisać chociażby krótką wzmiankę o Sardes, jako że było ono jednym z najważniejszych centrów finansowych starożytnego świata. Tu bowiem rodzą się podstawy trwającej do dzisiaj gospodarki towarowo – pieniężnej. Podkreślam to ostatnie słowo, ponieważ to właśnie tu ma miejsce owa rewolucyjna zmiana polegająca na wprowadzeniu (w VII w. przed Ch.) do obrotu kruszcowej monety.
Wcześniej, przez całe stulecia, w obiegu były oboloi – czyli różnej zawartości wiąski prętów miedzianych – mosiężnych. Nader mało praktyczny środek płatniczy. Po nim pojawiła się moneta wybijana z elektronu, czyli naturalnego stopu złota i srebra, w których bogate pokłady natura wyposażyła zwłaszcza Lidię. Ale „elektroniczne” monety miały jedną wadę: to natura w nieznany człowiekowi proporcjach mieszała w nich złoto ze srebrem. Trudo więc było dokonać precyzyjnej wyceny wartości takiej monety.
I to właśnie w Sardes – jakiś anonimowy rzemieślnik – metalurg, wynalazł sztukę wybijania monet z czystego złota i czystego srebra. W tym momencie w historii tej lidyjskiej metropolii pojawia się nie tylko Krezus, ale i …. diaspora żydowska.
W Azji Przedniej występuje prawdziwa obfitość greckich starożytności, są one także i tutaj, ale dziś w Sardes zwiedza się głównie największą synagogę świata – i to nie tylko starożytnego.
Znamienne, na obraz pra/stolicy finansowej ówczesnego świata nakładają się ( i „sklejają” z nim) pozostałości imponującej synagogi.
*
Na rozległy teren synagogi wchodzimy od strony północnej. I tu nagle wyrasta przed nami gigantyczna ceglana ściana. Mur robi niesamowite wrażenie; przewodnik mówi: the wall of sinagogue – ale to pierwsze słowo wywołuje natychmiast inne skojarzenie…wall …streat. I uporczywa myśl tworzy zbitkę znaczeniową.
* *
Sardes – historyczne i Apokaliptyczne (czyli Janowe), to jednocześnie historyczny przykład konfrontacji nowego ze starym.
Kiedy przybyli tu pierwsi chrześcijanie, gmina żydowska zajmowała już w stolicy Lidii dominująca pozycję. Bogaci i wpływowi wyznawcy Jehowy nie tylko wybudowali w centrum polis ogromny kompleks świątynny (już taka lokalizacja była ewenementem, bo synagogi zwykle znajdowały się na obrzeżach miast). Świadomi swej finansowej potęgi słali petycje do rzymskich cesarzy domagając się autonomii i swobody wyznawania swojej religii, odrzucając – obowiązujący również w koloniach- państwowy kult cesarzy.
Rażąca dysproporcja między „staro-zakonnymi” a małą, ubogą gminą chrześcijańską. Chociaż byli Izraelitami, to tylko część diaspory mogła być dumna ze swej przynależność do nardu wybranego.
Członkowie nowej wspólnoty wyznaniowej musieli tej różnicy być świadomi i w jakiś sposób ją wyjaśniać, przezwyciężając wątpliwości w rodzaju:
- Bo czyż tego nie widać po wyznawcach, że „stary” Bóg jest ważniejszy i potężniejszy, niż „nowy”?
- Czy można dać wiarę skierowanym ku smyrneńskiemu kościołowi słowom z „Apokalipsy”: jesteście bogaci, chociaż biedni… skoro widać, kto cieszy się szacunkiem i wpływami; tudzież nie bez racji, „starsi” i bogaci bracia mają tych drugich w głębokiej pogardzie?
- A ta oszałamiająca najwspanialsza budowla miasta, czy to jest świątynia Jehowy, czy może sanktuarium mamony i przybytek szatana?
- „Bądź wierny aż do śmierci, a dam ci wieniec żywota”
Ale czy nie jest cenniejsza moneta ze szczerego złota, za którą można kupić wszystko?
*
Odwieczny dylemat: komu służyć, Bogu czy mamonie?
W końcu każdy chrześcijan zna słowa Chrystusa: Oddajcie cesarzowi, co cesarskie, a Bogu, to co boskie… Po pierwsze, kolejność nieprzypadkowa.
Po drugie, jest to przecież ewidentny trój-podział. Jeśli będę wystarczająco bogaty, to – po podzieleniu wedle powyżej zasady – starczy jeszcze i dla mnie.
**
Z czasem i wspólnota chrześcijan wyzbyła się kompleksów. Również biskup Sardes imieniem Meliton śle do Marka Aureliusza memorandum. Rozwija w nim ciekawą myśl. W swym piśmie dowodzi, że chrześcijaństwo jest NOWĄ FILOZOFIĄ – w domyśle – nie gorszą niż stoicyzm, którego wybitnym przedstawicielem był adresat. Wyjaśnia, że nie jest to filozofia spekulatywna, nie ma też nic wspólnego z sofistyką, albowiem jest drogą życia, której tak bardzo potrzebuje upadający Rzym. To właśnie chrześcijaństwo jest zdolne uratować Imperium Romanum przed katastrofą spowodowaną: dekadencją, zaborczością, pogonią za materialnym bogactwem….
Jak wiemy, wysłane przez Melitona memorandum nie ocaliło Rzymu, ani nie miało żadnego wpływu na dalsze dzieje cywilizacji śródziemnomorskiej. Niemniej, samo Sardes stało się toposem na tyle uniwersalnym, że na całe tysiąclecia wytyczyło kierunki rozwoju tej ostatniej. Mediterraneum przekształciło się w cywilizację północno – europejską, a ta w cywilizację atlantycką, z jej centrum na Wall Streat. Historia wszakże kołem się toczy.
Nihil novi: bogaci stają się jeszcze bardziej bogaci…a biedni zasiedlają ruiny.
Jonia turecka
Splądrowany przez arabów (654 r.), zniszczony przez Mongołów Timura (1402 r.) Efez – Turcy seldżuccy zdobywają w 1304 roku, grabiąc to, co jeszcze do złupienia zostało. I dalej prą w stronę Konstantynopola.
Efez staje się Ayasoluk, a od czasów państwa nowo – tureckiego: Selḉuk.
Islamo-centryczna cywilizacja turańska kulturę i sztukę grecką traktuje jak spuściznę pogańską.
Przez ponad połowę tysiąclecia świat zapomina o zabytkach Jonii.
Pomijając archeologiczną ekskursję Schliemanna, dopiero w XX wieku pojawiają się ekipy europejskich archeologów, a wraz z nimi systematyczne badania i eksploracja kolejnej polis. Silny impuls ku temu dał amerykański profesor archeologii tureckiego pochodzenia: Kenan T. Erim, który niemal trzydzieści lat spędził w Afrodisias. Jego spektakularnym dziełem stała się rekonstrukcja Tetrapylonu, który wprost zachwyca.
Państwo tureckie zaczyna się angażować i inwestować w starożytności greckie dopiero od lat siedemdziesiątych.
Powoli dociera do świadomości polityków – co kryją starożytne ruiny, albo – czym dysponowaliby gdyby…..
W tym kontekście i momencie, ja – hellenofil – uśmiecham się kiedy słyszę, jak nasz przewodnik, Turek, mówi: byłoby tych zabytków więcej, gdyby nas przez wieki nie okradali Anglicy, Francuzi, Niemcy, Austriacy…
Semene
Podwodne miasto wabiące fanów nurkowania… ale czy tylko?
Morze Egejskie nie tylko porzucające efezki port na pastwę zapomnienia, ale również wdzierające się na ląd i pochłaniające miasto.
Z pokładu stateczku od razu rzuca się w oczy jakiś niesamowity kolor wody, a właściwie dwa – skontrastowane odcienie koloru niebieskiego: ciemny, niemal grantowy kolor w centrum zatoki i błękity na jej obrzeżach. Ten złowieszczy grant roztacza się nad czeluścią, która pochłonęła miasto; rozjaśnione połacie lazuru– to miejsca, gdzie miasto zanurza się w morzu.
Coś jakby nabrzeże portowe, schody prowadzące z małego atrium wprost do wody, obsunięte ściany kamiennych domostw, w których do 178 roku tętniło życie i jeszcze to wszystko, co skrywa podwodny świat.
Egejska Atlantyda.
Tamta, prehistoryczna – położona była gdzieś poza „Słupami Herkulesa” i dała nazwę nie tylko oceanowi, ale też pierwszej proto-cywilizacji, o której istnieniu pamiętał jeszcze Platon.
Rodzi się, wiem, mało oryginalna myśl, że wcześniej niż kultury przemijają cywilizacje… Ale od skojarzenie z pierwszą cywilizacją Atlantycką trudno się już uwolnić, bo naprowadza nas ono na inny wymiar przemijania.
Nie wiemy jak wyglądała Atlantyda, ale napotkać możemy na próby rekonstrukcji duchowości pra-ludzi ją zamieszkujących. R. Steiner, najwybitniejszy ezoterysta XX w. Atlantydów imaginował jako pneumatikoi – istoty duchowe o ponad naturalnych zdolnościach jasowidztwa, czyli jasnego widzenia bytów duchowych i bezpośredniego z nimi obcowania. W tej najdłuższej z dziejowych perspektyw: od Atlantydy do nowożytnej cywilizacji Atlantyckiej, wyróżnić można cztery podstawowe eony. Ich apokaliptyczne nazwy określają cztery typ ludzkie, dominujące w danej epoce: /1/ orzeł – człowiek najbardziej uduchowiony; /2/ lew – król zwierząt, potęga i duma /3/ w pełni ukształtowany człowiek, /4/ byk – jurny i zachłanny. W tym animalistycznym panopticum „człowiek” zajmuje osobną i wyróżnioną pozycję, bo też na tej chronologicznej trajektorii znaczyć ma wyjątkowy eon.
Była nim klasyczna Grecja, w której udało się osiągnąć stan tyleż unikatowej, co kruchej harmonii między dwoma pra/fenomenami:
Naturą i Duchem. Próbowało ją rekultywować Bizancjum.
Tę harmonię udało się uzyskać, ponieważ spoiwem między oboma pra/fenomenami był Logos. Kiedy Logos został wyparty przez apodyktyczny rozum, jego miejsce zajęła heimarmene – nieodwracalny (kosmiczny) los.
– Semene ?
– Tak, nie ma odwrotu !
Kazimierz Rogoziński