Mahatma Gandhi, po powrocie ze studiów prawniczych odbytych w Londynie, próbował prowadzić kancelarię adwokacką w Bombaju. Jak przystało na przedstawiciela klasy (czy raczej „kasty” średniej) zatrudnił służącego, który wprawdzie niewiele potrafił, ale jako ortodoksyjny wyznawca hinduizmu wyróżniał się tym, że złożył ślubowanie, iż nie będzie się mył. Jak można domniemywać, motywacją mogło być pragnienie osiągnięcie stanu absolutnej symbiozy z Naturą, która wyposażyła organizmy w zdolność samooczyszczania.

Ten epizod z biografii świętego męża hinduizmu nasunął mi skojarzenie ze „służącym” zaangażowanym w sieciach korporacji medialnych, który „ślubował” nigdy nie wyłączać komunikatorów. Tenże, całkowicie dyspozycyjny, 24 h/d tkwi pogrążony w brudach info-zgiełku. Jest przekonany, iż rezonując kolejnymi interfejsami ulega automatycznemu samooczyszczeniu.

Poza tymi dwoma rodzajami samodegradacji (z jednej strony pełne zanurzenie w Naturze oraz z drugiej – skrajne wynaturzenie) występuje trzecia jej odmiana: święta mimesis; nie tyle skrajna, co w zdesakralizowanym świcie zignorowana i pogardzana.

Kazimierz Rogoziński