Podjąć – choćby hasłowo potraktowany temat: SZCZĘŚCIE, to dla piszącego nie tylko wezwanie, ale przejaw megalomanii…
Bo co, pomyśli Czytelnik, można jeszcze dodać do wnikliwych i erudycyjnych wywodów W. Tatarkiewicza? Jego książka „O szczęściu” miała kilka wydań i jest pewnie nie mniej znana niż „Historia filozofii” .
Ten wybitny polski uczony opracowywał pojęcie szczęścia niemal przez ponad ćwierć wieku, w efekcie czego powstała monumentalna monografia. W dwudziestu czterech rozdziałach autor analizuje nie tylko różne jego rozumienie, ale daje wszechstronny opis i rozliczne przykłady. Szczęście pojawia się więc we wszystkich możliwych odmianach, a więc w: wielości towarzyszących mu przeżyć; jego różnorodnych przejawach i negacjach (nakazy/zakaz, cierpienie); w sproblematyzowanym ujęciu (wiara w szczęście, źródła szczęścia, prawo do szczęścia); wreszcie w szerzej zarysowanych ujęciach (czas, świat, utopie).
Więc jaki ma sens, podejmować raz jeszcze temat szczęścia ?
Pewnie wystarczyłoby powołać się na nowsze publikacje innych myślicieli, których nie mógł znać W. Tatarkiewicz. Ale jest też powód bardziej zasadniczy. Wywołany został przez przedstawicieli psychologii pozytywnej i zaktualizowany ich propozycją zastąpienia etycznego – szczęścia, naukowym pojęciem dobrostanu; szczęścia rozumianego jako optymalne doświadczenie (vide blog. Teoria: Dobrostan).
Przez optymalizację do szczęścia – i to właśnie budzi we mnie opór.
Stąd też wypływa impuls do krytycznego namysłu nad pozytywnie zoptymalizowanym szczęściem.
Dygresja
Na słowo optymalizacja, reaguję tak jak każdy ekonomista, jednocześnie zdając sobie sprawę, że oznacza ona wprowadzenie do psychologii – za pośrednictwem dobrostanu – zarządzania szczęściem.
I to wzmaga mój, tym większy opór, bo czy rzeczywiście powinno zarządzać się wszystkim, ze szczęściem włącznie ?
Jak powszechnie wiadomo, podstawą zarządzania jest rachunek optymalizacyjny, sporządzany wedle alternatywnej formuły: maksymalizacja korzyści, albo minimalizacja nakładów. Przy wyznaczaniu każdego optymalnego poziomu, wykorzystuje się takie podstawowe kategorie („dane”) jak: celowość, opłacalność, efektywność. Osiąganie zamierzonego poziomu szczęścia staje się życiowym projektem, polegającym na rozłożeniu w czasie pozytywnych ( czytaj: przyjemnych) doznań i kumulowanie ich w odpowiednich optymalnych dawkach. Gdyby pojawiły się jakieś perturbacje, to zawsze „podkręcić” można poziom określonego hormonu, albo wspomóc się narkotykami, anty/depresantem, czy jakimś podręcznym ekscytantem.
Szczęście w zasięgu ręki.
„Dopamina o uznanie się dopomina”.
Skoro każdemu dane jest osiągać swoje szczęście, zarządzać nim i je maksymalizować, prowadzi to musi, niechybnie, do jego trywializacji.
Okazuje się więc, że za pośrednictwem pojęcia „dobrostanu” – szczęście urosło do rangi podstawowego pojęcia w słowniku psychologii współczesnej. To novum, które koniecznie trzeba odnotować, bo implikacje okazują się iście brzemienne.
Psychologia chcąc oczyścić się ze schematyzmu narzuconego przez behawioryzm, czy też uwolnić od zarzutu biologizmu (czyli redukowania sfery psyche do mechaniki gruczołów, sterowanej odpowiednim poziomem hormonów) – wkroczyła w obszar zjawisk będących niegdyś domeną etyki. Bowiem życie szczęśliwe, było pojmowane jako życie godne, spełnione, pełne… I co warto podkreślić, była to sumaryczna ocena, przeprowadzona zazwyczaj z finalnej perspektywy.
Uzasadnione obawy
Wprawdzie natrafiamy na ambitny naukowy koncept wart uznania, a i wyłaniający się nowy paradygmat psychologii pozytywnej wzbudza zainteresowanie, jednak to ostatnie nie jest równoznaczne z uznaniem. Okazuje się, że psychologowie myślący pozytywnie, w swoich modelach teoretycznych, jakby zatrzymywali się w pół drogi. Zwrócił na to uwagę W. Stróżewski stwierdzając, że w podejmowanych przez nich próbach wyjaśnienia istoty osobowości, zauważalny jest brak wyraźnej perspektywy aksjologicznej.
Czy jest to tak istotne uchybienie? Owszem, jest. Albowiem człowiek – egzystując wyraźnie orientuje się na określone wartości. Obiera którąś z nich, jej urzeczywistnianie uznaje za cel, a następnie to, jak się zachowuje, działa, jak postępuje – jest w znacznej (niekiedy przeważającej) mierze, konsekwencją dokonanego wcześniej wyboru. Z powodu nie uwzględnienia wartości, pojawia się luka motywacyjna, której nie są w stanie wypełnić cnoty. Te bowiem (wspomniane w artykule „Dobrostan” zamieszczonym w/na tym bogu) są nieledwie zestawem czynników, generatorem sił, stymulujących osiąganie stanu optymalnego doświadczenia.
Przyciągające oddziaływanie wartości, ich formotwórcza (odnośnie do osobowości) rola została, jeśli nie pominięta, to zminimalizowana.
Okazuje się, że uznanie dobrostanu za substytut szczęścia prowadzić może do re/definicji tej ostatniej kategorii. Marzenia o szczęściu, których zarys wyłania się z uświadomienia pragnień, zostają zastąpione zarządzaniem strategicznym, czyli rozpisanym na całe życie, projektem (słowem: zarządzaniem indywidualnym projektem). Zakładana optymalizacja wymusza zastosowanie odpowiedniej „metody”. To instrumentalne wspomaganie przychodzące ze strony menedżeryzmu sprawia, że obierany cel nie spełnia warunku auto/teleologicznej doniosłości.
Wzmiankowane wyżej zabiegi reinterpretacji szczęścia, prowadzące do dezawuowania jego znaczenia wywołują – przynajmniej u piszącego te słowa – obawy, że dokona się, i tym razem, jego dewaluacja/deprecjacja, tak samo, jak to wcześniej stało się z pojęciem wartości.
Na szczęście, gubiąc drogę ku szczęścia nie tracimy wszystkiego. Odzyskać możemy coś bardziej cennego – Wielkość.
Łącznik
Jak już o tym wspomniałem (powołując się na książkę W. Tatarkiewicza), można przytoczyć wiele różnych przykładów definiowania szczęścia. Ułatwiając sobie wywód, proponuję zamiast przeglądu rozmaitych sposobów jego określania przyjąć tyleż umowne, co obrazowe ich uporządkowanie, skupiając uwagę na opozycyjności ujęć. Tak powstałe continuum, tym samym wyznacza skrajności. Z jednej strony, mamy stany – powiedzmy, przejaskrawiając – osiągane dzięki zażyciu odpowiedniej dawki dopaminy („hormonu szczęścia”), natomiast na przeciwległym krańcu sytuuje się szczęście, w rozumieniu nadanym przez H. Elzenberga. To drugi – obok Stróżewskiego wybitny polski aksjolog. (Znak, nr. 553).
Ujęte bardziej w formie opisowej niż definicji projektującej, jest szczęście przede wszystkim doświadczaniem wewnętrznej harmonii i poczucia pełni – pełni własnej osobowości. Ten stan osiąga się dzięki duchowemu rozbudzeniu na wartości (od rozpoznania hierarchii wartości, przez świadomy wybór, po ich urzeczywistnianie). Według Elzenberga, jest to stan osiągany dzięki religii; natomiast Stróżewski dodaje – również poprzez sztukę. Obu myślicieli łączy przekonanie, że szczęście zapewnić może obcowanie z autentyczną Wielkością.
Nie szczęście, tylko…Wielkość
Za sprawą tego pojęcia dopełniamy myślenie o szczęściu przez wyraźne zarysowanie kontekstu aksjologicznego. To, co następuje poniżej będzie już tylko rozbudowanym cytatem z eseju zamykającego książkę W. Stróżewskiego pt. O wielkości. Szkice z filozofii człowieka, Kraków, 2002).
Rozumienie Wielkości
Wielkość, dlatego jest tu pisana z dużej litery, aby uwidocznić przyjęte jej znaczenie. Nie jest to bowiem wielkość matematyczna ani kwalitologiczna. Jej starożytne określenia, grecka megalopsychia, czy łacińska magnanimitas, (za D. Gromską) przyjęło się tłumaczyć jako: uzasadniona duma. Duma kogo, z czego?
A no przysługuje ona człowiekowi. Wielki może być człowiek, jak również czyny i dzieła jego. Wielkim jest ten, kto odnosząc się do rzeczy wielkich potwierdza, że na nie zasługuje.
Absolutny wymiar Wielkości
Wielkość, w prezentowanym tu rozumieniu, jest Wielkością absolutną, co wyklucza jej porównanie. „Jest to wielkość równa jedynie samej sobie” (cytat z I. Kanta, przytoczony przez W. Stróżewskiego). I co istotne, królewiecki filozof wskazuje na wyraźnie skojarzenie Wielkości z wzniosłością. Jest to o tyle ważne i odkrywcze, ponieważ – jak następnie stwierdza – wzniosłości nie znajdziemy w przedmiotach przyrody, lecz jedynie w „naszych ideach”. „Prawdziwa wielkość jest wielkością rozumu, wielkością ducha. To dzięki niej górujemy nad przyrodą, która skądinąd nieskończenie przewyższa nas swą mocą” ( op.cit. s. 294)
Wielkość jest wartością
O Wielkości, o tym, że ktoś jest wielkim człowiekiem decydują: jego wiedza, mądrość, dzieła sztuki, które stworzył, talent polityczny, zdolności strategiczne, odwaga, świętość…Wielkość konstytuuje się przez odniesienie do wartości najwyższego rzędu; a owo odniesienie zapewnia jej nie tylko obiektywność, ale i stateczność. „raz zaistniała – trwa” (tamże, s. 299)
Warunki zaistnienia Wielkości
Wśród nich W. Stróżewski wskazuje trzy najważniejsze:
– Wielkość tego, czemu człowiek się podporządkowuje. I tak „Artystów poznajemy po i d e a l e, a mierzymy wysokością tegoż i d e a ł u”.
– Podmiotowe dyspozycje, jakich to, co dostrzeżone jako Wielkie, z istoty swej wymaga.
– Wielkość wyraża się dopiero w działaniu, albowiem same dyspozycje psycho-mentalne są niewystarczające.
Psychologia Wielkości
O ile arcy/dzielność czy wzniosłość są odczuciami rodzącymi się wraz z obcowaniem z Wielkością, to jej wewnętrzne przeżywania jest o wiele trudniejsze do uchwycenia i opisu.
Ale dzięki wnikliwym dociekaniom W. Stróżewskiego i one wydobyte zostają na światło dzienne. Tenże zauważa i analizuje przedziwny splot cech pozornie się wykluczających: pokory i swoistej pewności siebie.
Co do pokory, to wydaje się być postawą/cnotą naturalnie wyrosłą z obcowania w autentyczną wartością. Ale duma?
Jeśli nazwalibyśmy ją – za Arystotelesem – megalo/psychią, to wszystko się wyjaśnia.
Jak każde osiąganie prawdziwej wartość, także dochodzenie do Wielkość wymaga ofiary. Nie tylko w znaczeniu wysiłku i konsekwencji wynikających z „wybicia się na Wielkość”, ale przede wszystkim ofiar z wartości, które powinny zostać nienaruszone. Ten, kto ponosi ofiary tego rodzaju nie ubożeje, a wprost przeciwnie, jest zdolny dzielić się i obdarowywać innych.
Zatem „uzasadniona duma” wyrasta nie tyle ze świadomości własnych osiągnięć (stając się zwykle megalo/manią), co przede wszystkim z przeświadczenia, że dokonane zostały w wyniku właściwego wyboru prawdziwych wartości. Megalo/psychia nie jest więc pychą, ba przecież jest jej obce wywyższanie się ponad Wielkość, której powinno się służyć.
Wielkość postrzegana
W spotkaniu z wielkim człowiekiem, w obcowaniu z arcydziełem doznajemy odczucia wzniosłości; ta porywa tych, którzy są do tego zdolni, unosi – by trwali w zachwycie.
„ Wielkość jawi się jako dostojna, obiektywnie utrwalona rzeczywistość, wobec której stajemy w niemym podziwie i onieśmieleniu” (op. cit. s.299)
Podsumowanie
Doszliśmy w końcu do punktu, w którym pojawić się powinno coś w rodzaju podsumowania.
Przedstawiona wyżej, nader zwięzła charakterystyka Wielkości, przypomnę, służyć miała zarysowaniu alternatywy wobec psychologizacji szczęścia. Zgodnie z wypracowaną przez psychologów propozycją, miarą wielkości osiąganego szczęścia jest poziom s a m o z a d w o l e n i a. W skrajnym przypadku, wystarczy zażyć „pigułkę szczęścia” (prozac), aby poprawić sobie samopoczucie… i popłynąć. Pojęcie szczęście sytuujemy wówczas na hedonistycznym krańcu wzmiankowanego wyżej continuum, możemy nim zarządzać, optymalizując doznania.
Wielkość – wyznacza przeciwległy kierunek i inną perspektywę, pozwalając orientować się na autentyczne wartości. Nie oznacza bynajmniej błogostanu, czyli wyeliminowania wewnętrznych napięć. Na ich występowanie wskazują następujące pary aporetycznych określeń: wspomniana już uzasadniona duma advers. pokora, czy też wielkość advers. bliskość (to już dodaje W.Tatrkiewicz).
Jednakże nie wykluczają się one wzajemnie, dlatego pokora może być podszyta „uzasadnioną dumą”, a Wielkość – nie tylko budzić paraliżujący zachwyt, ale i przyciągać. Jak pisze W. Stróżewski: wobec Wielkości „ Stajemy onieśmieleni, niekiedy porażeni nią nawet, a przecież nie czujemy się przez nią pomniejszeni. Przeciwnie – wielkość podnosi nas i bogaci samą swą obecnością”. (op.cit. s. 312)
Z tego też powodu, reakcją na takie oddziaływanie Wielkości jest uczucie w d z i ę c z n o ś c i. Co ciekawe, to słowo, ani też opisywany nim stan – nie pojawiają się w pozytywnej psychologii szczęścia.
A przecież, jest to uczucie urastające do rangi jednego z najważniejszych czynników broniących nas przed zakłamaną egzystencją. Bowiem wdzięczność, zawdzięczanie czegoś komuś, to „świadomość dopełniania nas o coś, czego sami nie potrafilibyśmy osiągnąć. Wdzięczność jest odpowiedzią na dar, taki zwłaszcza, jaki nie jesteśmy w stanie odwzajemnić”. (tamże)
Finał
Pośród wielu określeń szczęścia, licznie pojawiają się te, wskazujące na jego ułudę ( Tyle szczęścia, co człek prześni – W. Pol). Szczęście – to pogoń za horyzontem, to łowienie echa…
Te i inne podobne „skrzydlate słowa”, choć odsłaniają jakąś cząstkę prawdy o szczęściu nie odnoszą się do jego idiomatycznej własności: doznania wyniesionego z obcowania z Wielkością.
Kazimierz Rogozińśki