W historii nauki natrafić możemy na ciekawy przekaz tyczący pitagorejczyków. Kiedy odkryli istnienie liczb niewymiernych, popadli w swoisty stan konsternacji, ponieważ uzmysłowili sobie, że zbliżyli się do jakiejś granicy poznania, za którą roztaczał się już inny obraz świta. Do ich świadomości zaczęła przebijać się myśl, że oto natknęli się na jakiś tajemniczy wymiaru rzeczywistości.
Wiem, że brzmi to jak niemal pre-historyczny przekaz.
Nic podobnego nie pojawiło się w reakcjach naukowców – przedstawicieli nauk społecznych, kiedy informatycy włączyli usługi w obszar swoich badań. Płynnie, niejako z marszu opanowali obce im terytorium. To zawłaszczenie mogło się gładko dokonać, ponieważ w skwantyfikowanym świecie nie ma żadnych granic poznania. Co chcieli, nazwali usługą (np. zegarek), dokonując przy tym automatycznego przeliczenia bitów na euro czy dolary.
Trudno oczekiwać przejawów jakieś pokory od przedstawicieli najbardziej ekspansywnej wiedzy technicznej. Odnotować jedynie wypada niewiarygodne wprost zaślepienie będące skutkiem przekonania (rodzaju współczesnego mitu) o „wszech – wiedzy” uprawianej modo informatico, a utrwalonego sprzężeniem nauki z technologią.
Doprawdy, trudno wyobrazić sobie coś bardziej irytującego niż przyznanie się naukowców do niewiedzy. A tajemnica? to przecież zwyczajny zabobon. Współczesne społeczeństwo informacyjne buduje więc swoją GOW w naiwnym przekonaniu, że świat empirii pokrywa się z ludzką epistemė.
W umysłach sformatowanych przez jedyną słuszną Metodę nie powstaje (bo zrodzić się nie może) świadomość, że wyjście p o z a obszar wytyczony ciągiem wymiernych zdarzeń, że dopiero wytyczenie granic racjonalnego poznania pozwala ogarnąć Całość tego, co rzeczywiste. A dopiero w takim kontekście pojawić się może „egzystencja” jako kategoria określająca istotę usługi.
Kazimierz Rogoziński