Omawiając rozsynchronizowane sfer ziemskich (patrz blog: De revolutionibus orbium terrarum) starałam się opisać uwarunkowania, w/z jakich wyłania się nowy obraz świata tudzież wskazać na wynikające stąd konsekwencje. Temat jest ważki i z tej też racji, ujmowany i prezentowany być powinien w różnych kontekstach.
Jeśli konstatujemy rozsynchronizowanie sfer – to przyznać musimy, iż tym samym, weszliśmy w stadium dez/organizacji, nieledwie chaosu. Wraz z tak postawioną kwestią wyłania się następująca teza, jaką chciałabym teraz uściślić, a następnie dowieść: nie tyle obserwujemy, co uczestniczymy w zmianie dawnego „porządku noetycznego” na pozorny „nieporządek” będący – de facto – niczym innym, jak tylko dyktatem medialnym. To ostatnie słowo odczytywać należy w podwójnym jego znaczeniu: po pierwsze medium – jako środek, stało się celem; a po wtóre owa „instrumentacja” posłużyła do wdrukowywaniu w świadomość zbiorową przekazu o określonej – by nie powiedzieć: zaprogramowanej – treści. To banał, ale muszę raz jeszcze powtórzyć: stałe emitowanie i powielanie wyselekcjonowanych treści przekształca się w rodzaj o/presji ze strony mediów masowej komunikacji.
Niepodobna przeoczyć re/wolty, jaka się dokonała na styku cywilizacji i Gesitkultur. I tak to wypada nazwać: dawny „porządek noetyczny” został wyparty i zastąpiony „dyktatem mediów”.
Wspomniany porządek noetyczny człowiek kształtował długo i z niemałym wysiłkiem intelektu, wspomaganym osiągnięciami cywilizacyjnymi takimi jak: gliniana tabliczka, papirus, palimpsest, lutnia, mensa ołtarzowa, antyczny teatr… Chociaż trwało to tysiąclecia, niemniej, wyodrębnić można wyraźne fazy tego procesu, będącego rozwojem, a utrwalającego się jako: wierzenia archaiczne (animalizm), quasi-religie, monoteizm, mitologia, grecka filozofia….
Równolegle krystalizowały się wzory osobowe jako swego rodzaju „matryce” pozwalające formować autorytet proroka, poety, mędrca, filozofa.
W uprawianym przez nich poznaniu (sic) dominował wymiar ezoteryczny/gnostyczny, albowiem, jak przyjmowano, prawda skrywa się poza przekazem/doznaniem zmysłowym. Dlatego też prorok – jako posłaniec Boży był tym, który miał śmiałość wytykać błędy i „prostował ścieżki” prowadzące do Boga; poeta narażał się ( od niezrozumienia do wykluczenia i banicji), dając werbalny wyraz oswajaniu dajmoniona; wreszcie filozof trudził się bezinteresownym dociekaniem istoty rzeczy tudzież zdystansowanym oglądem rzeczywistości (theoria), starając się odsłonić prawdziwy obraz rzeczywistości, zwykle skazując siebie na marginalizację.
Wspólne im było to, że każdy z nich czynił swoją powinność -realizując indywidualną misję – niejako wbrew utartym schematom myślowym, obowiązującym poglądom czy naturalnej inercji mentalnej.
Wprowadzona tu opcja pozwala dostrzec, że znaczący moment przesilenia – rozumiany i rozpoznawany jako kres porządku noetycznego, a tym samym zapowiedź następującego po nim przełomu, że wszystko to dokonało się za pontyfikatu Jana Pawła II.
O zwróceniu uwagi na papieża Polaka nie zadecydował sentymentalny nacjonalizm tylko niekwestionowany fakt, że był to pasterz – pontifex jednocześnie skupiający w sobie owe trzy wspomniane role: poety, filozofa i proroka. Prorok, który w marnym czasie, kiedy
„nad miastem błyszczy Złoty Cielec /…/
oznajmił urbi et orbi,
że dzieje nie są zamęt, ale ład szeroki”
(Cz. Miłosz, Oda na osiemdziesiąte urodziny JPII)
Nadto, co trzeba wyraźnie podkreślić, był to pierwszy „medialny papież”. Sic !
Koniec XX wieku, to zwieńczenie nasilającego się procesu, którego wyraźnie symptomy dostrzec można było już wcześniej, bo w latach sześćdziesiątych. Nawiązując do przyjętej wyżej tezy i radykalizując jej wymowę, odnotować chciałbym rzecz zdumiewającą. Otóż okazuje się, że rewolucyjne zmiany, jakie w sprawowaniu liturgii wprowadził sobór powszechny Vaticanum II wymuszone zostały wymaganiami technicznymi, jakie narzucał przekaz telewizyjny. Skoro liturgia miała być transmitowana, tym samym stała się eventem emitowanym na ekranach telewizorów, więc tradycyjny ryt trydencki trzeba było zastąpić nowym.
Jeśli wcześniej wierni wiedzieli dlaczego celebrans zwrócony jest do nich plecami, a twarzą ku tabernakulum i uznawali to za coś oczywistego, to takiej postawy, ba, dezynwoltury, nie tolerowała już kamera telewizyjna (pisze o tym szerzej T. Gabiś, W zapiskach monarchisty, Arcana, nr. 149). Potraktujmy to spostrzeżenie jako pośredni wniosek w dowodzeniu przyjętej tezy, wspieranej rekonstrukcją następujących przeobrażeń: Najpierw dostrzegamy znaczący wpływ procesów demokratyzacji (i analfabetyzacji) powodujących wyeliminowanie łaciny z ceremoniału katolickiego, a następnie uznać musimy ingerencję techniki przekazu medialnego w celebrowanie eucharystii. To jakieś horrendum, jeśli się uwzględni, że eucharystia jest sanctissimi sacramentum Kościoła, chociaż raczej wypadałoby tu użyć czasu przeszłego.
Pontyfikat JPII nabiera dodatkowego znaczenia właśnie z tego powodu, iż uwidacznia, jak prorok, poeta, mędrzec, filozof – każdy z osobna i wszyscy razem – przechodzą do historii, a ich miejsce zajmuje… wszędobylski celebryta.
- Celebrytą staje się wylansowany przez mass-media osobnik, który mówi to, czego oczekują od niego odbiorcy przekazu.
- Celebryta to medialny eksponent przekazujący i utrwalający treści, które sternicy świadomości zbiorowej uznają za akceptowalne, chętnie oglądane, czyli dla emitentów – opłacalne.
- Szansę zastania celebrytą, trend-lanserem ma ten, kto będzie powielał schematy myślowe płynące głównym nurtem masowego przekazu.
- Celebryta to idol na miarę naszych czasów.
- Celebryta jest przeciwieństwem intelektualisty.
- Celebryta, prawiąc komunały, działa wprost na emocje w celu uruchomienia odruchów warunkowych i pobudzenia schematów myślowych.
Intelektualista, dla odmiany, oddziałuje pośrednio poprzez głoszone idee i zachęca do ich przemyśliwania. Dlatego niestrawny jest celebryta – naukowiec, który swoją minoderią tuszuje kompleksy mentalne, podszywając się pod nieprzysługujący mu splendor mędrca.
Jeśli uznamy celebrytę za zwieńczenie – ewolucyjnie ujętych – a wspomnianych wcześniej wzorów osobowych: proroka, poety, mędrca, filozofa …, to otrzymujemy tym samym „skan postępu”, jaki się dokonał. Nie wiadomo tylko, czy wyłaniająca się konstatacja powinna nas napełniać dumą, czy też przerażeniem ?
Jedno natomiast staje się pewne, Horacjańska sentencja: In medias res nabiera innego znaczenia, albowiem im większa presja mediów, tym mniejsza szansa na zrozumienie istoty rzeczy.
Kazimierz Rogoziński