Wszystko, co warte jest namysłu bądź pogłębionego wyjaśnienia kieruje naszą uwagę w stronę źródła, którym dla nas Europejczyków jest myśl starożytnych Greków. Nie inaczej rzecz wygląda odnośnie do tego, co dotyczy wymiaru zbiorowości ludzkiej, dla którego to, co p u b l i c z n e jest podstawowym słowem. Jego etymologiczny „korzeń” to oczywiście  grecka polis, która pierwotnie nie oznaczała zespołu domów tworzących miasto, tylko miejsce obywatelskich zgromadzeń, późniejszą agorę – jako przestrzeń przeznaczoną do spełniania funkcji publicznych. To absolutnie coś oryginalnie greckiego, nieporównywalnego z funkcjonowaniem ośrodków miejskich należących do sąsiadujących z Grecją satrapii wschodu (Asyrii, Mezopotamii, Persji). J. Ortega y Gasset twierdził, że to zupełnie nowy typ przestrzeni, bardziej nowy niż przestrzeń Einsteina (La rebelion de las masas). Kiedy osada skupia się wokół placu publicznego i rozrasta – staje się polis. Zauważmy, to agora, plac publiczny, wspólna przestrzeń, siedziba hestiakoine tworzy miasto – państwo – polis, a wraz z takim fundowaniem wyłaniają się dwie podstawowe jego cechy.

Po pierwsze, system polis zakłada przewagę słowa nad innymi narzędziami władzy. Agon – staje się mową, polemiką – czyli instrumentem par excellance  politycznym. W przestrzeni publicznej dochodzi do sporu, starć słownych, dyskusji, pojedynku na argumenty, a cała ta „wojna” na słowa wymaga publiczności, która rozstrzyga spór przyznając rację jednej z stron.

Drugą cechą jest jawność najważniejszych przejawów życia społecznego. Jego wspólnotowy wymiar osadzony zostaje na takiej dziedzinie, która wszystkich interesuje, a także, która jest dla wszystkich wolnych obywateli – p o t e n c j a l n i e  – równie dostępna. Wyróżniam to słowo, aby podkreślić, iż udział w sprawowaniu władzy, u zarania demokracji, wynikał nie z proporcji ilościowych: część do całości, tylko był udziałem przypadającym proporcjonalnie do posiadanej cnoty ( o czym będzie mowa niżej).

Polis jest wielością wolnych obywateli tworzących wspólnotę. Jej  istnienie zostaje zagrożone  wraz  z podporządkowaniem wspólnoty  nadrzędnej jedności, jaką stało się państwo. Kryzys demokratycznego państwa-miasta zaczyna się wraz z ekspansją macedońskiego monarchistycznego państwa Filipa, a zwłaszcza jego syna Aleksandra Wielkiego (NB widać, że ten nie wszystkie, przekazane mu przez Mistrza Stagirytę, nauki akceptował).

Podręcznikowym wręcz przykładem jest przekształcenie rzymskiej Res Publica w Imperium Romanum. O ile z wielością wiąże się wolność, to z tak rozumianą jednością – panowanie i dominacja.

Wypada więc zakończyć ten fragment zaskakującym wnioskiem: rządzenie, zwłaszcza to polegające na administrowaniu,  jako panowanie – bardziej należy do sfery polis, niż do oikia i dlatego jest a-polityczne (H.Arendt, Coditio humana).

Cnoty obywatelskie

To, co publiczne powstać może jedynie w wyniku współdziałania wolnych, równych i świadomych swej roli obywateli. Jak wyżej była o tym mowa, ich zaangażowanie nie wynika ze spełniania funkcji władczych, tylko z uzewnętrzniania i uskuteczniania cnót obywatelskich, co właściwie oznacza oddanie ich na służbę wspólnoty.

Dzięki McIntyre’owi (Dziedzictwo cnoty, 1996) można dziś pojęcie cnota przywołać bez fałszywego wstydu, a uwzględniając brytyjski kodeks lorda Nolona, dokonać czegoś w rodzaju „specyfikacji” tej kategorii etycznej. Cnoty obywatelskie to:

  • bezinteresowność
  • prawość
  • obiektywizm
  • odpowiedzialność
  • otwartość
  • uczciwość
  • dobry przykład

Ważne, by uświadomić sobie, że dzięki kultywowaniu powyższych cnót może powstać wspólnota, ale i vive versa;  skoro już powstanie, to każde indywidualne curriculum vitae zostaje  włączone w historię tej wspólnoty, z której socius wywodzi swoją tożsamość. Jeśli przyjmujemy istnienie wspólnoty, to za K. Wojtyłą (Osoba i czyn, Kraków, 1969) wprowadzić możemy ważne rozróżnienie na dwa rodzaje współudziału we niej.

  Członkostwo

Cele choć wspólne, nawet te jednoczące, mają charakter przedmiotowy, „rzeczowy” i nie prowadzą do głębokich i spajających osobę więzów społecznych. Takie cele nie angażują podmiotowo.

Uczestnictwo

Autentyczna wspólnota powstaje wówczas, kiedy działania podejmowane są nie tylko wspólnie, ale ze względu na innych i na samą wspólnotę, dla wspólnoty. Wzbogacają się w ten sposób wartości wewnątrzosobowe; owe działania spełniają i wzbogacają ludzi uczestniczących we wspólnocie.

P. Marczewski, jakby dopowiadając i uściślając, wprowadza pojęcie wspólnoty responsywnej i wyjaśnia: jeśli w grupie/wspólnocie występują relacje afektywne i identyfikacja ze wspólnymi wartościami; gdy grupa reaguje na potrzeby i wątpliwości zgłaszane przez wchodzące w jej skład jednostki – wówczas rodzi się prawdziwa wspólnota. Staje się ona wspólnotą  responsywną kiedy zapewnia poczucie bezpieczeństwa bez ograniczania wolności jej członków.

Wspólnota istnieje dla człowieka, powstaje dzięki tworzącym je więziom międzyludzkim, na tyle różnorodnym, by każdy w swej odmienności znalazł w niej szansę na rozwój.

NB. to właśnie odróżnią wspólnotę od sekty czy partii politycznej, które nie tolerują jakiejkolwiek odrębności czy indywidualności. Jedynym, ale też ostatecznym punktem odniesienia jest w nich zwierzchnik/przywódca.

Gwarantując autonomiczność i autentyczność każdemu uczestnikowi, wspólnota rozwija się i umacnia jako naturalna konsekwencja spotkania osób.

Ale istnieją nie tylko wspólnoty ludzkie. W socjobiologii za „wspólnotę” wręcz doskonałą uchodzi mrowisko, ul, czy też gniazdo szerszeni. Kluczowe słowo biorę w cudzysłów, aby podkreślić pojawiającą się przepaść semantyczną. O funkcjonowaniu „wspólnoty” organicznej decyduje działający niezawodnie instynkt, odpowiedzialny za aktualizację popędu. Radykalnie odmienne czynniki powodują powstanie oraz trwanie ludzkiej wspólnoty.

M. Buber, czołowy przedstawiciel nurtu współczesnej filozofii określnego jako filozofia spotkania – uściśla: Wspólnota powstaje nie w wyniku tego, że ludzie żywią ku sobie uczucia (jakkolwiek i one wchodzą w rachubę), lecz dzięki dwom rzeczom, po pierwsze, wszyscy oni pozostają w dwustronnej relacji do pewnego żywego centrum, a po wtóre, równie żywej dwustronnej relacji do siebie nawzajem (M. Buber, Ja i Ty. Wybór pism filozoficznych, Warszawa, 1992).

Obumieranie sfery publicznej

Z powyższego, nader skrótowego wywodu wynika oczywisty wniosek: sektor usług publicznych to nie domena administracji, ani finansów. Podstawą jego funkcjonowania nie jest akt prawny, ustawa, tylko wspólnota – fundament sfery publicznej. Dlatego też racją uzasadniającą istnienie tego sektora jest troska o dobro wspólnoty (Dobro wspólne), a nie inna forma własności, odmienne źródła finansowania, dostępność, konsumpcja zbiorowa itp. itd.

Pojawiające się tutaj zależności można przedstawić w następujący sposób:

cnoty obywatelskie → dobro wspólne → sfera publiczna → sektor usług publicznych

Nie powinno dziwić, że wyróżnione zostało dobro wspólne. To właśnie ono stanowi owo żywe aksjologiczne centrum scalające wspólnotę. O dobro wspólne trzeba się troszczyć kultywując cnoty obywatelskie (no tak, ale kogo to jeszcze interesuje?).

Należy się troszczyć również z tego powodu, że jest ono szczególnie podatne na zepsucie. A w wymiarze publicznym zepsucie, to – innymi słowy – korupcja. To słowo oznacza nie  tylko „łapownictwo” – prawdziwą plagę partnerstwa publiczno – prywatnego. Jak wyjaśnia M. Sandel  (Czego nie można kupić za pieniądze, Warszawa, 2012) skorumpować dobrą praktykę społeczną oznacza zdegradować ją i potraktować według niższych standardów wartości. To, co moralne przekształcić w regulamin, osobiste zaangażowanie zniweczyć procedurami biurokratycznymi, temu co emocjonalne – nadać techniczny standard, współodpowiedzialność zastąpić zinstytucjonalizowanym bezpieczeństwem i skomercjalizowaną ochroną…. I  coś  takiego dzieje się waśnie na naszych oczach. Wspomniane wyżej Buberowskie „żywe centrum” scalające wspólnotę obumiera wydane we władanie infrastruktury technicznej.

Ciekawe ile czasu upłynie zanim zorientujemy się i zrozumiemy tę wyraźnie dostrzegalną zależność: u-sieciowienie powoduje atomizację wspólnoty, a to – w efekcie –   prowadzi do anihilacji sfery publicznej.

Kazimierz Rogoziński