Zamknięcie szkół i przejście na nauczanie w trybie on-line, wymusiło koniczność przekształcenia living room’u w salę gimnastyczną, a kuchni w warsztat szkolny. Pojawiły się problemy z realizacją zajęć praktyczno – fizyczno – technicznych, bo opór materii i masa ciała sprawiają, że nie wszystko daje się zdidżitalizować.

Wspomniane trudności, powiedzmy, natury „technicznej” ujawniają jednak o wiele poważniejszy problem: proporcję, a raczej dys/proporcję, jaka występuje w zestawie „przedmiotów obowiązkowych” na poziomie edukacji podstawowej.

Aby tę dysproporcję zauważyć, wystarczy wykonać  prosty zabieg, polegający na uszeregowaniu „obowiązkowych przedmiotów” wzdłuż continuum, oznaczając skrajane jego punkty w następujący sposób:

/α/ ←———————→ /ω/

/α/ wf , zajęcia techniczne, technika
/ω/ religia, jako przedmiot do wyboru, alternatywnie  z etyką

Lista przedmiotów wypełniających owo continuum jest znana i obejmuje: fizykę, chemię, biologię, matematykę, informatykę, geografię, języki, historię, plastykę, muzykę…

Co zauważamy w wyniku takiego uszeregowania ?

Otóż widzimy, że ta wiedza, która jest nieodzowna, bo jest najważniejsza, dla bycia – w – pełni – uformowanym człowiekiem, potraktowana zostaje i uznana jako nieobowiązkowa; natomiast wiedza o świecie fizycznym oraz  wiedza instrumentalna dotycząca  materii – traktowana jest priorytetowo.

Odnotować więc możemy coś zdumiewającego (?):

  • wf. nabiera adekwatnego, pełniejszego, poprawnego… znaczenia;
  • wf. – to „wychowanie” będące wprowadzeniem uczniów w świat materialny, podbudowane wiedzą utrwalającą jednowymiarowy jego obraz;
  • wf. – to wychowanie FIZYCZNE

Skoro przywódca partii (mającej w Polsce poparcie 1/3 elektoratu) wystąpił z propozycją (marzec 2021 r.) likwidacji historii, jako nauki i przedmiotu nauczania, argumentując, że zajmuje się rzeczami przestarzałymi. A przecież nie po to „wybraliśmy przyszłość”. Można się więc spodziewać, że  raczej prędzej niż później, z programów szkolnych znikną RELIGIA i ETYKA, bo nic bardziej archaicznego/anachronicznego nie można sobie wyobrazić. Wówczas jedynym przedmiotem obowiązkowym, który mógłby wprowadzić uczniów w duchowy wymiar kultury pozostanie już tylko MUZYKA.

Owszem, mogłaby wnieść sporo, gdyby … gdyby była nauką śpiewu – zwłaszcza chóralnego, a zwłaszcza, gdyby oznaczała naukę gry na jakimś instrumencie.

Ale pojawiają się przesłanki pozwalające twierdzić, że tak się nigdy nie stanie.

SZTUKA zamiast MUZYKI

Przesłanka pierwszą. Znalazłem ją  na portalu firmowanym przez Ośrodek Doskonalenia Nauczyciel. Z publikowanego tam opracowania dowiedziałem się, że jednym z pomysłów na udoskonalenia nauczania jest połącznie muzyki z plastyką w jeden przedmiot pod nazwą: SZTUKA. Właściwie nie można tego nazwać propozycją, ponieważ w wielu szkołach to „usprawnienie” jest wprowadzane jest od pierwszej dekady XXI w. Zainteresowane są tym nie tylko ODN-y goniące za nowikami dydaktycznymi, bo muszą się czymś wykazać, ale jeszcze bardziej administracja terenowa, zwłaszcza gminna – bo „jeden” jest mniejsze od „dwóch”, czyli mamy oszczędności.

Nadmienić trzeba, że owa fuzja plastyki z muzyką staje się możliwa dzięki przyjęciu nowoczesnej definicji MUZYKI, zgodnie z którą: „ [M]uzyka jest sztuką organizowania ruchu dźwięków w czasie i przestrzeni, a jej wytworem jest struktura dźwiękowa”.

DYGRESJA 1.

Jeśli ktoś kiedyś zapoznał się z dociekaniami A. Schopenhauera nad tym, czym jest MUZYKA, to czytając powyższą definicję przyjętą w polskiej oświacie, z przerażeniem skonstatować musi dzielącą je przepaść – oczywiście, wyznaczającą progres.

Skoro muzyka rozgrywa się w abstrakcyjnej czaso – przestrzeni, to rzeczywiście,  nie ma  większej różnicy między muzyką a obrazem. Co najwyżej, dźwięki się poruszają, a plamy farby już nie, ale to drobiazg. Odnotujmy, uzyskanie TAKIEJ jednorodności SZTUKI staje się możliwe w wyniku banalizacji jej znaczenia; przecież fizyczna czaso – przestrzeń jest dostępna  z „marszu” – każdemu. Znika więc różnicą między twórcą a konsumentem sztuki.

W tej nowej sytuacji, wszystko, co sztukę opisuje jest bardziej blamażem niż kamuflażem. Potwierdza to zwłaszcza deklaracja, że głównym celem edukacji staje się „kształtowanie kreatywnej postawy ucznia wobec sztuki i jej wytworów” oraz, co oczywiste, „stworzenie możliwości samodzielnego podejmowania działań twórczych w jej zakresie. Aby osiągnąć te cele powinna wystarczyć jedna godzina zajęć tygodniowo (bo to przecież nie wf.)

Wprowadzane udoskonalenie, zostaje koncepcyjnie i metodycznie osadzone w nurcie innowacyjnej i permanentnej reformy programów nauczania. Tym razem modyfikacja koncentruje się na INTEGRACJI, ma zatem potwierdzać i wskazywać związki występujące „między w s z y s t k i m i  przedmiotami nauczania oraz prezentować naukę jako całość”.  

Tryumf przyrodoznawstwa jest niepodzielny.

Kiedy RELIGIA wraz z ETYKĄ wypchnięte zostały na/poza margines zintegrowanej nauki, przedefiniowana, osadzona na krańcu continuum  SZTUKA (skoro tak rozumiana – więc powinno się pisać: „sztuka”) nie tworzy już żadnego wyłomu w tym hermetycznym, fizycznie jedno-wymiarowym świecie.

DYGRESJA 2.

A oto przykład tego, jaka muzyka wybrzmiewa na lekcji w polskiej szkole w ramach zintegrowanego  przedmiotu pod nazwą SZTUKA.     

Byłem zszokowany, kiedy usłyszałem, w jaki sposób zajęcia on-line z „muzyki” (czyli „sztuki”) przeprowadziła pewna pani nauczycielka w szkole podstawowej. Oto moja rekonstrukcja konspektu tych zajęć, mających „kształtować kreatywną postawę uczniów w stosunku do sztuki” :

  1. Przekazanie uczniom zadania, by wytypowali trzy najbardziej ulubione zespoły (bądź solistów), których najchętniej słuchają
  2. Na lekcji następnej pani zbiera zgłoszenia
  3. Na lekcji kolejnej prezentuje TOP – TEN – LIST. Zdecydowanymi zwycięzcami w rankingu zostają młodociani raperzy
  4. Trzy następne lekcje przeznaczone zostają na wysłuchanie „koncertu laureatów”.

Po takiej lekcji „muzyki” nie pozostaje już nic innego, jak tylko iść na wf. – by odreagować.

ZAMIAST PODSUMOWANIA

Opisywane tu „wychowanie fizyczne”, to nie jest wyłącznie przypadłość polska. Tę lekcję, z pełnym zaangażowaniem, odrabia cała cywilizacja Zachodnia, czego wymownym potwierdzeniem jest swoisty kult A. Einsteina, określanego mianem: NAJWIĘKSZY GENIUSZ XX WIEKU.

A przecież na to zaszczytne miano bardziej zasługuje C.G. Jung. Dlatego, ponieważ dokonał rzeczy niewyobrażalnej – „przepuścił” przez swoją reflektującą świadomość cały dorobek duchowy ludzkości (poczynając od zarania dziejów), aby roz-poznać, czym jest nie-świadomość (indywidualna, a zwłaszcza zbiorowa). Ta bowiem, w odróżnieniu od praw fizyki, nie daje się sprowadzić do matematycznego wzoru. Aby się metodycznie z tym wyzwaniem zmierzyć, Jung (zrywając z Freudem) musiał wszystko zaczynać od zera.

Kazimierz Rogoziński