Język, słowa (będące w użyciu), utrwalone zapisem wyrazy… oddają stan świadomości ludzi, którzy się nimi posługują. Listę słów wykreślonych ze współczesnego języka (vide wpis pt. „Słowa”), otwierają: asceza i cnota, za nim podąża – grzech. Uspakajam PT Czytelników. Nie zamierzam tu snuć dywagacji teologicznych, ale uznałem, że jednemu z tych pojęć warto poświęcić odrębną uwagę. Jest nim tytułowa CNOTA. Mam nadzieję, że w poniższym tekście znajdzie się uzasadnienie, czym zasłużyła sobie na takie wyróżnienie.

1. Genealogia cnoty

Cnoty zajmowały w  europejskim kodzie kulturowym honorowe miejsce; i jak być powinno, najpierw pojawili się Grecy ze swoją aretẻ, po nich Rzymianie z naśladowczą virtus, aż wreszcie powstała chrześcijańska kompilacja cnót, która dotrwała aż do czasów współczesnych.

Ale też na samym wstępnie wywodu trzeba zauważyć, że zarówno w języku greckim, jak o w łacinie, niewiele jest pojęć równie bogatych w konotacje, zresztą nie wyłącznie moralne. Albowiem za pomocą jednego słowa – aretẻ, czy też  virtus – starano się wypowiedzieć niewyrażalne: godziwe życie wolnego człowieka.

Nie wchodząc zatem w zawiłości  etymologicznej egzegezy odnotujmy, że było to najważniejsze słowo stosowane w opisie cech charakteru i osobowości Greka i Rzymianina, którym posługiwano się chcąc odróżniać wolnego obywatela polis, czy republiki od barbarzyńcy i niewolnika. Z czasem oba pojęcia – uwolnione od cech osobowych – stają się coraz bardziej abstrakcyjne; i tak w antyku aretẻ  staje się nie tylko  synonimem cnoty, ale Dobrem samym w sobie.

Zasługą św. Benedykta (i benedyktynów) jest to, iż Europa stając się chrześcijańską – cywilizowała się, sięgając po antyczne cnoty.

2. Cnoty klasyczne

Uważa się, że Macrobius (żyjący w V. wieku przed Ch.) był tym autorem, który sprowadził cnoty „z Hellady do Rzymu”, a były to:

– mądrość

– roztropność, fronezis

– umiar, sophrosyne, enkrateia

– sprawiedliwość

– dzielność, męstwo

– litość (bezinteresowność nie była uważana za cnotę)

Zgodnie z Platońskim uporządkowaniem tudzież Arystotelesowską tradycją, rozważano je na trzech poziomach, dostosowując  do odpowiedniej klasy społecznej, z jakiej wywodził się odpowiednio: mędrzec, rzemieślnik, rolnik. Ale pomimo różnic stanowych, cnoty służyły temu samemu – dążeniu do doskonałości. Jak widać, w tym najdawniejszym pojmowaniu i wyodrębnianiu cnót nie było jeszcze odrębnej cnoty  żołnierza, ponieważ w Grecji, zaciągi hoplitów tworzone były z wolnych obywateli miast greckich. Dlatego Spartanom wystarczały tylko dwie cnoty: męstwo i sprawiedliwość. Cnoty kultywowali tylko ludzie wolni.

Kiedy w okresie cesarstwa rzymskie legiony stały się  wojskiem zaciężnym (sześć lat  płatnej służby z benefitami po jaj zakończeniu), virtus  nabrała jeszcze innego znaczenia. Odnosiła się do żołnierskiego „fachu”- dzielności i waleczności.

3. Cnoty chrześcijańskie

 Średniowieczni teolodzy, pogańskie pochodzenie cnoty – virtus –  starali się przezwyciężyć w dwojaki sposób.

Po pierwsze, wprowadzili nadrzędną triadę cnót ściśle chrześcijańskich. Tworzyły ją: wiara, nadzieja i miłość

Po drugie, rozszerzyli zestaw cnót antycznych, dodając: umiarkowanie, cierpliwość, wytrwałość, łagodność, czystość, zgodę.

Pośród nich wyróżnioną pozycję zajmowały CNOTY  KARDYNALNE, z dodatkowym rozróżnieniem na:

– Cnoty samodoskonalenia doświadczane ad intra : roztropność i wstrzemięźliwość

– Cnoty ocenianie ad extra : sprawiedliwość, odwaga/męstwo

W „Boskiej komedii” katalog cnót wydaje się być najbardziej rozbudowany. Jest to o tyle zrozumiałe, że dla Dantego napotykane przez niego (wraz z Vergilim) w zaświatach „awatary” oceniane są  na podstawie rozpoznawanych w nich cnót. Poeta rozróżnia więc: odwagę, umiarkowanie, hojność, wspaniałomyślność, umiłowanie honoru, łagodność, uprzejmość, umiłowanie prawdy, opanowanie, poczucie sprawiedliwości. Można je nazwać cnotami klasycznymi.

4. Grzech jako anty- cnota

Skutkiem ignorowania klasycznych cnót, czy też  ich zanegowania, było „wypadnięcie” człowieka z drogi, która była nimi oznakowana. „Pofolgowanie” okazało się drogą „na skróty”, narażającą wędrowca na ryzyko chybienia celu. Zapalono więc sygnały ostrzegawcze. W moralności chrześcijańskiej stały się nimi grzechy główne, powstałe z zaprzeczenia cnót, w skrócie mnemotechnicznym: SALIGA. Tworzyły ją (co podaję za „Encyklopedią katolicką” KUL): pycha, chciwość, łakomstwo, obżarstwo, pijaństwo, rozwiązłość; oraz – grzechy szkodzące bliźnim: zazdrość, gniew, lenistwo.

5. Reinterpretacja

Cnota, w jej klasycznym rozumieniu, była więc dyspozycją do działań całkowicie ( i wyłącznie) właściwych człowiekowi. O  jej zaistnieniu, jej  osiąganiu,  wnioskowano na podstawie  dokonywanych czynów wartościotwórczych. Ich spełnianie zwykle wiązało się z wysiłkiem, samodyscypliną, wytrwałością ect. Zatem, osiąganie kolejnych cnót, ich kultywowanie, wytyczało ścieżkę samodoskonalenia. Cel był trudno osiągalny, ale też i cnota nie była „nagrodą”. Nie mogła być czymś, co wymaga nagrody, co przysparza korzyści, bowiem była czymś bezwarunkowym, SUMMUM BONUM – dobrem najwyższym. I jak wyjaśnia W. Stróżewski, kojarzona również z cnotą – jako jej następstwo –  szczęśliwość, obwarowana została warunkiem etycznym;  bowiem szczęście  osiągane być miało w wyniku postępowania zgodnego z Prawem (w judaizmie), a z prawem naturalnym i stanowionym na obszarze cywilizacji Zachodniej.

Jednakże zespolenie cnót z moralnością okazało się stanem przejściowe. Poczynając od czasów nowożytnych, w kulturze europejskiej wytyczone zostały  alternatywne ścieżki. Obok samodoskonalenia pojawiło się samozadowolenie, a wraz z nim, hedonistyczne „nagrody” w postaci odczuwanych doraźnie przyjemności.

 Inna ścieżka rozwoju i postępowania wyłoniła się w wyniku zastąpienia  praw natury przez prawa przyrody.  O ile klasyczne cnoty miały fundament religijny – moralny – kulturowy, to ich nowożytne odpowiedniki wyprowadzone zostały z innych podstaw. Tworzyły je „prawa człowieka”, traktowanego jako integralna część przyrody, i tylko przyrody. Na gruncie ewolucjonizmu wyjaśniającego, jak wyłonił się homo sapiens i antropologii opisującej cechy człowieka, cnoty były czymś zbędnym. A kiedy „walka o byt” – z zachowaniem reguł wypracowanych w przyrodzie – została wpisana w mechanizm wolno-rynkowy, cnoty antycznej proweniencji definitywnie zostały odrzucone.

Potencjał, możliwości rozwoju człowieka, związano z  innymi czynnikami. Za najważniejszy z nich uznano nieograniczoności  w zaspokajania potrzeb i w dostępie do wyprodukowanych „dóbr”. Aż w końcu  Summum bonum   stało się  marketingowym „bonusem”.

6. Dwie etyki

W powyższym fragmencie wywód doprowadzony został do czasów nam współczesnych. Aby jednak uniknąć nadmiernie uproszczonych opisów, wskazana byłaby jeszcze krótka – retrospektywna refleksja.

Jak wcześniej podkreślałem, kultywowanie cnót skutkowało wewnętrznymi samo-ograniczeniami; a te z kolei wspomagane były przez kodeksy zawierające stosowne normy i godziwe wzory zachowań. Ponieważ wstrzemięźliwość zaliczona została do cnót kardynalnych, z tego powodu  „etyka wyrzeczeń” miała dość solidne podstawy. W tej ascetycznej, a w genezie – stoickiej etyce, obowiązywał imperatyw, który ( jak dowodził  H. Elzenberg w książce „Z filozofii kultury” , Kraków, 1991) miał dwojaką postać:

– człowiek powinien się wyzbywać rzeczy, których pożąda

– człowiek powinien niweczyć swoje pożądania

Powściągliwość i praca” to nie tylko tytuł czasopisma, ale też kluczowe hasło pedagogiki wymagającej.

 Wiem, sformułowany w tak radykalny sposób imperatyw może tylko przerazić czytającego te słowa, więc wypada dodać tonującą uwagę. W kształtowaniu  modus vivendi  rygorystycznie brzmiący wymóg łagodzony był dodaniem wyrazu:   „niektóre”; co sprawiło, że już gdzieś od połowy XX wieku, tamten „ascetyczny” imperatyw był systematycznie zastępowany przez „imperatyw konsumpcjonizmu”. W wyniku rozwoju cywilizacji Zachodniej i wzrostu „bogactwa narodów”, dawna „etyka wyrzeczeń” straciła swoje podstawy i została wyparta przez „etykę użycia/używania”. Wraz z nią obowiązywać zaczął  inny imperatyw:

POTRZEBY MUSZĄ BYĆ ZASPOKAJANE

Nie-do-podważenia było jego ekonomicznego uzasadnienie: to, co wyprodukowane – powinno zostać skonsumowane. Uzasadnienie mocne i jednoznaczne. Odtąd ewentualne etyczne implikacje, komplikacje, czy jakieś wyjątkowe dylematy moralne, sytuowały się już „poza agendą współczesności” ( by sięgnąć po przydatny w tym miejscu zwrot z nowo-mowy).

Dywagowanie nad dobrodziejstwem cnót definitywnie stało się zagadnieniem z zakresu historii etyki.

7. Cnoty kapitalizmu

Niepodobna w „blogowym” artykule odtworzyć całe skomplikowane dzieje moralności, chociażby w  tym jednym aspekcie: osadzenia jej na pojęciu cnót. Już sama historia kapitalistycznego społeczeństwa – od czasów nowożytnych do współczesności – dostarcza materiału na odrębną monografię naukową, której pierwszy rozdział poświęcony powinien być rozstrzygnięciu: a kiedy właściwie narodził się kapitalistyczny etos, już w XVI w. czy może dopiero w  wieku XVIII ?.

Dlatego też, świadom koniecznych ograniczeń, skupiam się jedynie na dwu – czasowo skrajnych – stanach tej formacji gospodarczej. Pierwsza odnosi się do narodzin kapitalizmu, druga natomiast wyznacza jego finalne stadium, czyli  współczesną liberalną gospodarkę rynkową. Wydzieliwszy oba przeciwstawne okresy, będę mógł pokazać, do jakich cnót się w nich odwoływano.

Co się tyczy fazy pierwszej, ufundowana na chrześcijańskich cnotach etyka wczesnego kapitalizmu  odwoływała się   do zestawu cnót najbardziej użytecznych dla pierwotnej akumulacji kapitału. Zaliczano do nich: oszczędność, zdolność wykonywania ciężkiej pracy, punktualność, odpowiedzialność indywidualną, uczciwość, spełnianie obietnic, dbałość o rodzinę ect.

Kultywowanie nowych cnót prowadziło do akumulacji rodzinnego kapitału. Ale jak wyjaśnia K.E. Boulding, osiągany dzięki temu wzrost produktywności przyczyniał się  do  poprawy warunków życia i ograniczenia  nędzy w społeczności, która owe cnoty praktykowała.

7.  „Bóstwa” naszych czasów

O ile  we wcześniejszej fazie rozwoju, „cnoty kapitalizmu” pomnażały bogactwo i podnosiły  na wyższy poziom dobrostan nie tylko rodziny, ale i wspólnoty, to w dojrzałej gospodarce rynkowego liberalizmu sytuacja ulega daleko idącej zmianie. Dawne cnoty obciążone powściągliwością i wysiłkiem, ustępują miejsca priorytetowi hedonistycznego używania/zaspokajania; a z niego wyłonić się mogły  jedynie  egoistyczne motywacje i postawy.  J. M. Keynes, tyleż trafnie, co ironicznie, jako „cnoty” uznawane za pożądane w liberalnej gospodarce rynkowej, wymienia:

– chciwość – „nigdy dość

– lichwę, pazerność

– przezorną ostrożność, będącą wyrachowaniem

 Nie powinno budzić wątpliwości, że  de facto mamy do czynienia z zestawem anty- cnót. Sentencja z Fokilidesa (poeta starożytnej Grecji):

„Skoroś  zarobił dość pieniędzy, praktykuj cnotę !”  jest  niezrozumiała; nie można już  liczyć na to, że zawarte w niej przesłanie wywoła jakiś rezonans.

Wprost przeciwnie. W miarę wzrostu zamożności i zakresu możliwych do zaspokajania potrzeb – właśnie dopiero wtedy wydawanie pieniędzy nabiera sensu.

Jeśli anty-cnoty są przyczyną, to stan permanentnego nienasycenia potrzeb jest ich skutkiem. A kiedy konsumowanie stanie się znakiem rozpoznawczym współczesnego człowieka, wówczas i owe zanegowane „cnoty” awansują do miana „bóstw naszych czasów”.  Przecież wyznaczają zasady postępowania i rynkowo uwarunkowany habitus, czyli: wymagane „wyposażenie” moralne współczesnego biznesmena. A tenże uznany został za najbardziej atrakcyjny i godny naśladowania wzór osobowy. Stał się idolem umieszczonym najwyżej na piedestale współczesności.

8. MacIntyer – czyli dowartościowanie dziedzictwa cnoty

Wypada raz jeszcze nawiązać do wspomnianego rozwidlenia się ścieżek kultury europejskiej i  powstania  alternatywnej moralności, ugruntowanej na imperatywie zaspokajanie potrzeb. Oświeceniowy „projekt” przesądził o uznaniu utylitarnego pragmatyzmu za podstawową doktrynę, w konsekwencji czego użyteczność/używanie stały się podstawowym kryterium oceny zachowań, aktywności  i osiągnięć człowieka.

Kiedy sięgający granic racjonalizmu transcendentny projekt etyki I. Kanta została zakwestionowana przez F. Nietzschego, cnoty i cnotliwe życie stały się synonimem obskurantyzmu. Wraz z nastaniem epoki  post – Nietzschańskiej, utrwalony został inny wizerunek człowieka, oczyszczony z anachronizmu cnotliwości. Nowy człowiek, sytuuje się „ponad” dobrem i złem, a u Skinnera „Poza wolnością i godnościąÜbermensch, będzie wyrastał „ponad” obwarowane etyką chrześcijańską normy, ograniczające go też w relacjach międzyludzkich; i z pogardą potraktuje narzucane mu przez tradycję wzory cnotliwych zachowań. „Wielki człowiek” – jawiący się w czystej/nagiej postaci –  wymyślony i stworzony przez przyrodę, zostaje oczyszczony z odniesień do wspólnoty i jakichkolwiek zobowiązań wobec niej. Wyzwalając się z zewnętrznych zobowiązań, indywiduum ludzkie  uwolnione zostaje również od prób i usiłowań poszukiwania jakiegokolwiek Dobra poza nim samym. Człowiek  nowoczesny  jednoznacznie opowiada się za „solipsyzmem moralnym” i zna tylko te „dobra”, które zaspokajają jego potrzeby. Tak tę postawę nazywa A. MacIntyre, który w książce „Dziedzictwo cnoty. Studium z teorii moralności (Warszawa, 1996) ma odwagę wykazać, że jest to brzemienny w negatywne następstwa wybór. Dlaczego? Jak dowodzi, miejsce cnót dla CAŁOŚCI ŻYCIA LUDZKIEGO jest nie–do-przecenienia. Cytowanemu tu autorowi zawdzięczamy również przypomnienie, jak ważne jest to, aby cnota była nie tylko Summum bonum, ale aby ich wielość – bogactwo  zostało zintegrowane w ogólny wzorzec pewnej tradycji. A tradycja, to ciągłość, obie są „dążeniem do dobra ‘jedynego’ oraz ‘tego, co najlepsze’” (s. 487).

Jak z powyższych wywodów wynika, taka tradycjonalistyczna wizja życia człowieka stała się nie-do-zaakceptowania w liberalnej i indywidualistycznej nowoczesności. Oczekiwanie, że ziści się wizja Nietzschego, iż w erze nowoczesności –  uznającej jedynie prawa przyrody – pojawiać się będą „Wielcy ludzie”, ta wizja okazała się iluzją (bo wyrośnięci nie znaczy – wielcy).

9. Usługowy kontekst

Wraz ze zbliżającą się zakończeniem, pojawić się powinno (jakeś)  odniesienie do usług, które uzasadniałoby całą tę moją wydłużającą się elukubrację.

Konkluzję wypada poprzedzić następującą uwagą: jak staram się w tym blogu podkreślać, wszystko zależy od rozumienia tego, czym jest usługa, jako taka. Przyjęta przez mnie definicja usługi powoduje daleko idące konsekwencje, sięgające aż tam, gdzie cnota spotyka się z usługą. Uwzględnienie tej styczności implikuje akceptację cnót harmonizujących ze świadczeniem usługi. W tym kontekście, cnoty traktować można jako  korzystne uwarunkowania, sprzyjające wchodzeniu w pogłębione interpersonalne relacje usługowe – to po pierwsze.

Przyjmuję, że kultywując owe  adekwatne cnoty ludzie zajmują określone stanowiska, reprezentują określony system wartości, przejawiają predylekcje do aktywności takiej, a nie innej, – last bat not least –  są skłonni wchodzą w relacje usługowe. Kultywowane cnoty „kodują” zgodny z nimi behawior, nieustannie testowany w relacjach usługowych „twarzą-w-twarz”, ergo,  pośrednio – bo poprzez usługi (i usługiwanie) – oddziałują na morale wspólnoty. I to jest ważna konsekwencja druga.

Owszem, wszyscy jesteśmy  klientami – podmiotami jakiegoś segmentu rynku, ale najczęściej są to rynki masowe. Segment rynku nie tworzy wspólnoty – w rozumieniu Gemeinschaft, bo ta zaistnieć może, jako następstwo porozumiewania SIĘ (a nie komunikacji) jej członków. Tak przynajmniej twierdzi H-G. Gadamer. Dodałbym, wspólnotę konsumentów tworzyć  może jedynie  przyswajanie, a to za mało, by mógł  utworzyć się symbiotyczny związek  między jej członkami.

Wchodząc w relacje usługowe, stajemy się usługo/biorcami, albo usługo/dawcami, RZECZYWIŚCIE dzięki wymianie. Jednakże jest to wymiana między istotami ludzkimi, dlatego nie może być wyłącznie „wyrachowaną” wymianą towarowo – pieniężną. Powinna  kreować „coś  więcej”. Jak wypracować ów naddatek – to podpowiadają cnoty. Powstały w wyniku ich praktykowania  ponad/użytkowy naddatek – tworzy realne więzi stabilizujące wspólnotę.

10. Dylemat

Wspólnota – w odróżnienie od biznesowych układów i koterii – jest „naturalnym podglebiem” dla aktywności usługowej. W celu silniejszego zespolenia wspólnoty z usługami powstał sektor usług publicznych. Został wyodrębniony, na ten przykład, dlatego, ponieważ obowiązkowe kształcenie dzieci i młodzieży, traktujemy jako  gwarancję, zachowania dotychczasowej kultury współżycia wspólnoty. Dbając o zdrowostan wspólnoty – rozwijamy sieć placówek medycznych, itd.

Ale tu pojawia się dylemat: a co z usługami rynkowymi?

Czy zrównanie ich ze zwyczajną praktyką biznesową oznacza  zaakceptowanie wymienionych wyżej „anty-cnót kapitalisty” ? Czy liberalna gospodarka rynkowa uznaje jedynie libertyńskie zasady postępowania ? Czy jest w stanie tolerować usługową enklawę, w której relacje międzyludzkie podlegają ochronie?

Wiele wskazuje na to, że to nie jest żaden dylemat, że wszystko już zostało przesądzone. Dowodem chociażby zachowania menedżerów/usługodawców z sektora bakowego, którzy swoją pazernością spowodowali  kryzys na rynkach finansowych pod koniec pierwszej dekady XXI. wieku.  To wówczas nazywano bankierów – „banksterami” , co już dobitnie świadczy o tym, że w tej branży usług uznaje się tylko  anty-cnoty.

Ale pośród usług rynkowych są przecież takie branże, jak chociażby usługi osobiste, a także część usług profesjonalnych. Czy w odniesieniu do tych branż wypada jeszcze się zastanawiać, nad przydatnością cnoty w  świadczeniu usług ? I tu pada odpowiedź niezmienne ta sama: to zależy od tego, jak rozumiemy usługę.

Jeśli przyjąć, że usługa wydarza się między osobami chcącymi wspólnie osiągnąć, bądź wypracować jakieś Dobro, to również  cnoty, w ich klasycznym  rozumieniu, zachowują swoją aktualność i znaczenie.

Jeśliby tak rozumieć usługę, jak ją wyżej zdefiniowałem, to cnota staje się predyspozycją do urzeczywistnia Dobra/Wartości, w trakcie ŚWIADCZENIA, i jako –  ŚWIADCZENIE. Uściślając: jeśli relacja usługowa i utrwalany dzięki niej  habitus  osadzone zostaną na cnotach, to wyzwalają i uczynniają zdolność osób do co-walencji. A współtworzenie wartości jest najtrwalszym spoiwem wspólnoty.

11. Przesłanie A. MacIntyre’a

W ostatnim akapicie rozdziału XVIII. swej książki, konkludując, że ludzkość osiągnęła punkt zwrotny (porównywalny z upadkiem Imperium Romanum i wejściem w wieki średnie), cytowany tu autor pisze  tak:

„Na obecnym etapie sprawą zasadniczą jest budowa lokalnych form wspólnotowych, w których możliwe byłoby zachowanie dobrych obyczajów oraz życia intelektualnego i moralnego w obliczu epoki nowego barbarzyństwa, które już nadchodzi. A jeżeli tradycja cnót zdoła przetrwać /…/, nasze nadzieje nie są całkiem bezpodstawne. Tym razem barbarzyńcy nie gromadzą się u naszych granic; oni od pewnego już czasu sprawują nad nami władzę”.

I kończy znamiennymi słowami, że już „nie czekamy na Godota, lecz na kogoś innego, na kolejnego – bez wątpienia bardzo odmiennego – św. Benedykta”. Tymi słowy, ponad czterdzieści lat temu, MacIntyre wyrażał swoją nadzieję, że pojawi się nowy „Patron Europy” i wyprowadzi ją z mrocznych czasów, w jakich się pogrążyła. Jego nadziej i życzenia były bliskie spełnienia. Owszem, pojawił się Benedykt XVI, ale został zmuszony do abdykacji.

Kazimierz Rogoziński