Ja – reprezentant pokolenia (już) spisanego na straty… o czym dowodnie mogłem się przekonać w czasie zarazy (kiedy metryka była podstawowym kryterium ustalania kolejki do respiratora).
Widniejący wyżej po/tytuł nawiązuje wprost do innego tekstu („My z połowy XX wieku”, Lapidaria, nr. 87). Nie powinno to dziwić, bowiem głos odchodzącego pokolenia jest tym Leit-motif’em, który często absorbuje moje myśli. Wydłużająca się coraz bardziej retro/spektywa pozwala uświadomić sobie przynajmniej dwie rzeczy. Po pierwsze, że wraz z wejściem w fazę senioralną, ja także – nabywam przypadłości właściwej osobnikom późnej generacji. A to oznacza, że skłonny jestem z sentymentem wspominać minione lata (zwłaszcza „młodość górną i chmurną” – choć ta w PRL-u był raczej „przyziemna i mglista”); jednocześnie nie kryjąc braku akceptacji dla zjawisk/zdarzeń powszechnie uznawanych za najważniejsze zdobycze współczesności.
Ale też z drugiej strony, mam świadomość tego, że należę do pokolenia, które miało to szczęście/nieszczęście żyć nie tylko na przełomie tysiącleci, ale też epok. Dociera do mnie, że wielka, bo milenijna, zmiana kalendarza nie miała charakteru wyłącznie ilościowego, że być może, powinienem dokonujące się (i doświadczone przeze mnie) radykalne zmiany odnotować, opisać i utrwalić, ku pamięci, ale też ku przestrodze…
- widziałem żyjące osady wiejskie całe zbudowane z drewna i pozbawione elektryczności
- przez cały dzień paśliśmy krowy na górskich łąkach zbierając jagody; za uzyskane z ich sprzedaży pieniądze mogliśmy kupić świeże pachnące bułki, które popijane ciepłym jeszcze mlekiem z wieczornego udoju były naszą kolacją. (Ależ to były wakacje!)
- chodziłem do szkoły, w której za głupi sztubacki wybryk „brało” się na rękę określoną (zależną od przewiny) liczbę razów
- stalówka umocowana w obsadce plus kałamarz atramentu, wieczne pióro (z pompką lub gumką do zasysania), długopis, maszyna do pisania… Nad tymi wszystkimi akcesoriami panowała moja ręka, podążająca cierpliwie za myślą; ale też myśli dany był „dukt” czasu, aby mogła się utrwalić. Wreszcie pojawił się comp, a w/z nim ‘World” i słowo zaczęło odklejać się myśli, a powstała lukę iPady wypełniły mrowiem logograficznych znaczków
- żyłem w czasach, kiedy mijanego kapłana (w sutannie) pozdrawiało się: „Niech będzie pochwalony”; a jeśli spieszył z „wiatykiem”, to ludzie przyklękali, przeżywając moment spotkania z sacrum
- studiowałem, kiedy studiowanie oznaczało przesiadywanie godzinami w czytelni biblioteki i żmudne sporządzaniu notatek
- obserwowałem, jak do świetlic wiejskich i domów kultury ciągnęły tłumy by w telewizorze obejrzeć kultowy seriale („Kobry”, „Stawki większej niż życie”, „Czterech pancernych”…), albo transmisję meczu piłkarskiego
- pamiętam „wronie” mundury żołnierzy Jaruzelskiego na białym śniegu piątkowskiego osiedla, tamtej ponurej zimy
- zapamiętałem, że chcąc zatelefonować do Poznania, trzeba było pofatygować się do najbliższej poczty i zamówić rozmowę międzymiastową, po czym cierpliwie czekać na uzyskanie połączenia. Wysokość opłaty, oczywiście, zależała od czasu trwania rozmowy.
- utkwił mi w pamięci opis szturmu klientów na IKEA-depot w Poznaniu (przy ul. Naramowickiej) w dniu otwarcia
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Dlatego też bardzo serio – choć innym wydać się to może wykwitem megalomanii – traktuję uwagę L. Wittgensteina (Uwagi różne, op.cit. s. 26), że przyszło mi żyć w czasie, kiedy było jeszcze możliwe uchwycenie końca pewnej formacji kulturowej, że niebawem „nie będzie już nikogo, kto by to OPISAŁ. I dlatego nie ma się czemu dziwić, gdy jest to napisane jedynie niejasnym językiem przeczuć i dla niewielu zrozumiałe”.
Unikając zarzutów o metaforyczny i mało klarowny język, czy też nieprecyzyjne, sentymentalne dywagacje, poniżej w wersji uogólnionej – wymieniam zjawiska/procesy będące ewidentnym świadectwem zachodzącego przełomu:
- przesądzone zostało, że automat/maszyna zastąpi człowieka już nie tylko przy taśmie produkcyjnej, ale także w szpitalu
- komunikacja inter/medialna wyeliminuje dialogiczne porozumiewanie się
- w zafascynowaniu AI zapomni się o tym, że jest ona SZTUCZNA
- już widać, że zszargane zostaną wszystkie świętości, a zwłaszcza te, jawnie chrześcijańskiej proweniencji
- dewiacje stają się normą
- względność prawdy staje się podstawą bezwzględności przekonań
- oznajmianie prawdy (co zawsze boli) staje się mową nienawiści
- zaprzedanie wolności medialnym macherom od sterowania świadomością oznacza dobrowolną rezygnację z osiągania pełni bytu
Nic odkrywczego, stwierdzi niejeden czytelnik, taka jest cena postępu – i pewnie będzie miał rację. Natomiast moją rację uzasadniłbym tym, iż kumulacja powyższych zjawisk – w okresie bez mała stulecia – spowoduje powstanie „masy krytycznej”. Efekt synergii doprowadzi do „przebiegunowienia” kultury, w wyniku którego runąć może cywilizacja śródziemnomorska.
Udając się w zaświaty, łatwiej mi będzie rozstać się z NIE- moją kulturą; razem z moją kulturą i moją cywilizacją analogową, analogicznie przechodząc w niebyt.
Kazimierz Rogoziński