Stało się czymś niemal oczywistym, że w naukach ekonomicznych odrębność usług wyprowadza się przez odniesienie ich do procesu produkcji. Produkcja bowiem – to podstawowy rodzaj aktywności wytwórczej człowieka gospodarującego, zatem usługi są tejże aktywności uzupełnieniem, niekiedy (jak w ekonomii politycznej socjalizmu) – zbędnym dodatkiem.
Jeśli jednak produkcję rozumieć będziemy jako wytwarzanie rzeczy użytecznych, służących do zaspokajania potrzeb, to różnica się zaciera.
Mamy produkcję przemysłową i produkcję usług (service production). Wspólna wszystkim wyrobom/wytworom gospodarki zdolność do owego zaspokajania nadaje usługom cechy od-produkcyjne, finalnie „produktowe”. Jest to wyzwanie dla teorii usług, które wymusza, by autentycznych cech wyróżniających usługi poszukiwać gdzieś indziej. Ważniejsze od wskazania efektów tych usiłowań (więc je pomijam) jest stwierdzenie, że – niejako w punkcie wyjścia teorii ekonomii – usługi włączone zostają w jeden uniwersalny proces re/produkcji, i w ten sposób pozbawione zostają niejako a priori immanentnej odrębności i swoistości.
Czy cokolwiek można tu jeszcze zmienić? Wiem, że szanse są znikome, ale próbować warto. Taką próbę podejmuję w tym artykule, osadzając go następujących dwóch tezach:
/1/ nie uda się wykazać autonomiczności i swoistości usług, jeśli ich znaczenie będziemy wyprowadzali wyłącznie ze dolności do …zaspokajania potrzeb. A właśnie taką sytuację napotykamy w naukach ekonomicznych, gdzie przyjmuje się, że
usługą jest zaspokajanie potrzeby w sposób – nie będący produkcją
Niepomiernie dziwi powszechna akceptacja tej „negatywistycznej definicji” usługi, przecież jest ona nazbyt rażącym uproszczeniem gnoseologicznym. I co więcej, wynika z niezrozumienia dziejowej misji człowieka i antropologicznej wykładni jestestwa/ipseitas.
Czy jest jakieś wyjście z tej sytuacji ? , a no jest !
/2/ Sens bycia człowiekiem odsłania się w pełni, i w nie zakłamanym ujęciu, jeśli przyjmiemy, że bycie jest podstawą bytu, że w dochodzeniu do bycia w pełni ukształtowaną osobą, równie ważne staje się prze/orientowanie; nie tylko koncentracja „na braku czegoś”, ale uwrażliwienie na przyciągające oddziaływanie wartości. A warunkiem takiego „otwarcia” jest nie tyle IMERATYW zaspokajania, co – w równej mierze – WOLA przezwyciężania… presji i ograniczeń, zwłaszcza podyktowanych stanem posiadania.
Wniosek przejściowy jako przesłanka alternatywnej wykładni.
Jeśli zgodzimy się ze stwierdzeniem, że ekonomia/gospodarka to domena podporządkowana koniecznościom (ale i korzyściom wynikającym z) zaspokajania potrzeb, to wcale nie musi oznaczać, iż – z drugiej strony – kulturę nie można utożsamiać z wyemancypowaną sferą duchowości; a jeśli wyemancypowaną, to kierującą się innymi zasadami.
Jeśli takie rozróżnienie wprowadzimy, to usługi sytuują p o m i ę d z y gospodarką a kulturą.
Jakie są tego wniosku implikacje?
Odpowiedź, albo zapowiadana wykładnia, przeprowadzona zostanie w trzech odsłonach, wyjaśniających odmienne spojrzenie na usługi.
1. Usługa jako przedmiot zaspokojenia potrzeb
Obowiązujący w naukach społecznych schemat wyjaśniania jest następstwem „imperatywu zaspokajania potrzeb”, bowiem do niego sprowadza się wszystko, co tłumaczy behawior współczesnego człowieka, definiowanego jako homo consumens. Tylko czy zachowania to to samo, co dążenia?
Owszem, odczuwam jakąś potrzebę, a wybór (nie zawsze możliwy) PRZEDMIOTU jej zaspokojenia jest tego skutkiem. Dla utrwalenia w pamięci zapisuję:
POTRZEBA jako przyczyna → PRZEDMIOT jako skutek
Tak też zwykło się traktować usługi w naukach ekonomicznych (z ekonomikami branżowymi włącznie), z następującą tego konsekwencją: usługa jako przedmiot zaspokajania potrzeb, faktycznie musi ulegać uprzedmiotowieniu. Usługa osobista traktowana jest tak samo, jak usługa rzeczowa czy „infrastrukturalna”; jakieś rozróżnienia, czy podziały są sprawą wtórną, liczy się przede wszystkim zdolność usług do zaspokajania potrzeb.
2. Usługowa anomalia
Teoria usług dostarcza przekonujących argumentów i wyjaśnień odnoszących się do motywów nabywania usług. Owszem, popyt na usługi może wynikać z konieczności zaspokajania potrzeb organicznych, jak i czysto „technicznych”. Ten ostatni rodzaj podyktowany jest koniecznością usunięcia jakiejś usterki czy zidentyfikowanego braku (czegoś). Jednakże istnieje cała (wcale niemała) branża usług OSOBISTYCH, dla których tamten schemat wyjaśniania genezy popytu jest nieadekwatny, by nie powiedzieć – błędny.
Chcąc ową odrębność uzasadnić, trzeba odwołać się do bardziej podstawowej dystynkcji, jaka zachodzi między POTRZEBĄ a PRAGNIENIEM.
POTRZEBĘ rozumieć należy jako uwarunkowanie, w zasadzie, o dwojakim charakterze. A więc, po pierwsze, jest nim determinizm biologiczny (niedergezwunge); a po drugie, wymagania o charakterze techniczno – funkcjonalnym, narzucone człowiekowi przez rzeczy.
PRAGNIENIE natomiast jest swego rodzaju „naprowadzaniem” na to, co ze względu na swoją doniosłość nabiera znaczenia dla (potencjalnego) usługobiorcy. Dlatego też podane niżej motywy nabycia, czy dostępu do usług, orientują podmiot na inne – nie jednoznacznie utylitarne – cele:
– rozwijanie i doskonalenie talentu
– wyrobienie umiejętności, do których ktoś czuje się predestynowany
– przeżycie sacrum we wspólnocie wierzących
– „intelektualna uczta” jaką jest wysłuchanie wykładu mądrego prelegenta (który „wie co mówi, a nie mówi to, co wie” – to cytat z ze skarbnicy mądrości chasydów).
– doznanie wzniosłości pozazmysłowego piękna podczas koncertu symfonicznego
– obejrzenie spektaklu przypominającego czym było catharsis
Tych kilka przykładów daje podstawy, by wskazać zasadniczą różnice między dwoma, analizowanymi tu pojęciami. Otóż w odróżnieniu od potrzeb, pragnień się nie zaspakaja przez nabycie, posiadanie czy skonsumowanie jakiegoś użytecznego przedmiotu. Co więcej:
pragnienia są nie-do-nasycenia, albowiem podlegają sublimacji, a nie wygaszeniu.
Dzięki nim możliwy się staje duchowy wzrost człowieka.
Po zaspokojeniu potrzeby, zwykle zanika zainteresowanie przedmiotem likwidującym stan deprywacji; natomiast w przypadku pragnień – przedmiot zainteresowania nie traci nic ze swej atrakcyjności; rzec można, że tę atrakcyjność wzmaga.
Podkreślam to słowo, albowiem – jak się niebawem okaże – ukryty w nim został nie tylko etymologiczny trop, ale i aksjologiczny „atraktor”.
Empiryczny przerywnik: usługa kształcenia.
Coraz częściej się zdarza, że podstawowym motywem jej nabycia jest uzyskanie dyplomu szkoły wyższej, formalnie potwierdzającego posiadanie określonych kwalifikacji. Zatem, nauczyciel akademicki – zostaje „doklejony” do przedmiotu zaspokojenia i tym samym zredukowany do funkcji przekaźnika wiedzy. Kształcenie sprowadza się to tego, że studentom podsuwa się jakieś „narzędzia”, ćwiczą się w sprawdzaniu jakieś przydatnej metody pozwalającej rozwiązać zadany problem, po to, by skutecznie zapanować nad jakimś fragmentem tzw. rzeczywistości.
Dla odmiany, mądry profesor starał się będzie rozbudzić w studentach zainteresowanie światem; zainteresowanie nie powierzchowne, ale na tyle trwałe, by ustawiło ich świata-ogląd na całą resztę życia. Będzie więc explicite wywodził, albo „przemycał” uwagi: czemu sama wiedza JAK ? jest dla osoby myślącej niewystarczająca, że powinna ona szukać bardziej fundamentalnej odpowiedzi na pytanie DALACZEGO ? I czy NAPRAWDĘ, z badań naukowych powinny być wyciągane wyłącznie praktyczne wnioski?
Kiełkujące w studencie pragnienie poznania Prawdy może zostać nie tylko rozbudzone, wzmocnione, ale i odpowiednio ukierunkowane, aby student nie musiał metodą „prób i błędów” rozstrzygać, co – tak naprawdę – jest ważne.
3. Transcendująca analogia
Powyższy przykład usługi kształcenia (jako kształtowania osobowości) pozwala – jak sądzę – aby właśnie z podkreślenia różnicy między potrzebą a pragnieniem wyprowadzić odrębność/osobliwość usługi, a tym samym jej (potencjalne) znaczenie. Tym samym odsłoniła się odmienna, bogatsza, bo poza/de/prywacyjna perspektywa, w jakiej dostrzegać należy usługi publiczne, a zwłaszcza osobiste. Okazuje się, że obowiązujący schemat wyjaśniania, jakim jest imperatyw zaspokajania potrzeb – właśnie w usługach – niepotrzebnie blokuje ujawnienie się alternatywnych postaw; a przecież (wprost przeciwnie) – jeśli jest naukowy – powinien je wyzwalać. Jak starałem się wykazać, owe postawy, preferencje czy wybory wyłaniają się z odpowiedzi na przyciągające oddziaływanie wartości.
PS
Skoro tak, to w zupełnie innym świetle jawi się teraz prozaiczna rola usługodawcy, który przestaje być wyłącznie „zaspokajaczem” potrzeb. Tym wygórowanym wymaganiom sprostać powinien ten, którego nieprzypadkowo zwykło się nazywać PROFESJONALISTĄ.
Kazimierz Rogoziński